i procederników bałamuci.
- Prorokuję ci, że ją jeszcze zobaczysz - rzekł pan Zagłoba.
Dalszą rozmowę przerwało wejście pana Tokarzewicza, który przedtem w regimencie
radziwiłłowskim służył, a po zdradzie hetmana wraz z innymi go odstąpił i teraz w pułku
Oskierczynym chorągiew nosił.
- Panie pułkowniku -rzekł do Wołodyjowskiego - będziem petardę podsadzać.
- To już pan Oskierko gotów?
- Jeszcze dziś w południe był gotów i nie chce czekać, bo noc obiecuje się ciemna.
- To dobrze - rzekł Wołodyjowski - pójdziem obaczyć i ludziom też z muszkietami każę
stanąć w gotowości, żeby zza bramy nie wypadli. Samże pan Oskierko będzie petardę
podsadzał?
- Tak jest... Własną osobą... Siła i ochotnika z nim idzie.
- Pójdę i ja! -rzekł Wołodyjowski.
- I my! - zawołali dwaj Skrzetuscy.
- Ot! szkoda, że stare oczy po ciemku nie widzą - ozwał się pan Zagłoba - bo pewnie bym
wam samym iść nie dał... Ale cóż! gdy się jeno zmroczy, już ani szablą mi się nie
złożyć... Po dniu, po dniu, przy słońcu, to tam stary lubi jeszcze ruszyć w pole.
Dawajcie mi co najtęższych Szwedów, byle w południe!
- Ja zaś pójdę - rzekł namyśliwszy się dzierżawca z Wąsoszy. - Gdy bramę wysadzą, pewnie
wojsko hurmem do szturmu skoczy, a tam w zamku siła w sprzętach i klejnotach może być
wszelakiej dobroci.
I wyszli wszyscy, bo też się już mroczyło na dworze; został w kwaterze sam tylko pan
Zagłoba, który przez chwilę nasłuchiwał, jako śnieg chrzęścił pod stopami odchodzących;
potem zaś jął podnosić kolejno gąsiorki i patrzyć pod światło płonące na kominie, jeżeli
się co jeszcze w którym zostało.
Tamci zaś szli ku zamkowi w pomroce i wietrze, który wstał od strony północnej i dął
coraz silniej, wył, huczał, niosąc ze sobą tumany rozbitego w proch śniegu.
- Dobra noc do podsadzania petardy! - rzekł Wołodyjowski.
- Ale i do wycieczki - odrzekł pan Skrzetuski. - Musimy mieć pilne oko i muszkietników
gotowych.
- Dałby Bóg -rzekł pan Tokarzewicz - żeby pod Częstochową była jeszcze większa zadymka.
Zawszeć naszym w murach cieplej... Ale co by tam Szwedów na strażach pomarzło, to by
pomarzło... Trastia ich maty mordowała!
- Straszna noc! -rzekł pan Stanisław - słyszycie waćpanowie, jak wyje, jakoby Tatarzy do
ataku powietrzem szli?
- Albo jakby diabli requiem Radziwiłłowi śpiewali - dorzucił Wołodyjowski.
tom II
Rozdział XXIX
W zamku zaś wielki zdrajca patrzył w kilka dni później na zapadający na całuny śnieżne