- Także to wszyscy Szweda porzucają?
- Tak jest, miłościwy panie! Byli też u ichmość panów hetmanów deputaci z wojska pana
Koniecpolskiego, które jest przy osobie Carolusa Gustawa. I ci pono radzi by już wrócić
do prawej służby, choć im tam Carolus obietnic ni pieszczot nie szczędzi. Mówili też, że
choć teraz nie mogą zaraz recedere, przecie to uczynią, jak się tylko dogodna pora
zdarzy, bo się już im sprzykrzyły i uczty, i jego pieszczoty, i mruganie oczami, i rąk
klaskanie. Ledwie już wytrzymać mogą.
- Zewsząd opamiętanie, zewsząd dobre wieści - rzekł król. -Chwała Pannie Najświętszej!...
Dzień to najszczęśliwszy mego życia, a drugi taki nastąpi chyba wówczas, gdy ostatni
nieprzyjacielski żołnierz wyjdzie z granic Rzeczypospolitej.
Na to pan Domaszewski uderzył się po szerpentynie.
- Nie daj Bóg, aby się to stało! - rzekł.
- Jak to? - spytał ze zdumieniem król.
- Źeby ostatni pludrak na własnych nogach wyszedł z granic Rzeczypospolitej? Nie może
być, miłościwy panie! A od czego mamy szable przy bokach?
- Bodaj waści! -rzekł rozweselony pan. -To mi fantazja!
Lecz pan Służewski, nie chcąc pozostać w tyle za panem Domaszewskim, zawołał:
- Jako żywo, nie ma na to zgody i pierwszy veto położę. Nie będziem się ich wyjściem
kontentować, ale za nimi pójdziemy!
Ksiądz prymas począł głową kręcić i śmiać się dobrotliwie.
- Oj! siadła szlachta na koń i jedzie, jedzie! Boże wam błogosław, ale powoli, powoli!
Jeszczeć ten nieprzyjaciel w granicach!]
- Niedługo mu już! - zakrzyknęli obaj konfederaci.
- Duch się odmienił i fortuna się odmieni - rzekł osłabionym głosem ksiądz Gębicki.
- Wina! - zawołał król. - Niechże się na odmianę z konfederatami napiję!
Przyniesiono wina, lecz wraz z pachołkami, którzy je wnieśli, wszedł starszy pokojowiec
królewski i rzekł:
- Miłościwy panie, przyjechał pan Krzysztoporski z Częstochowy i pragnie się waszej
królewskiej mości pokłonić.
- Dawaj go żywcem! -zawołał król.
Po chwili wszedł wysoki, chudy szlachcic, patrzący jak kozioł spode łba. Skłonił się
naprzód panu do nóg, potem dość hardo dygnitarzom i rzekł:
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
- Na wieki wieków! -odpowiedział król.
- Co tam słychać?
- Mróz okrutny, miłościwy panie, aże powieki do jagód przymarzają!
- Dla Boga! O Szwedach waść powiadaj, nie o mrozie! - zawołał Jan Kazimierz.
- A co o nich i gadać, miłościwy panie, kiedy ich pod Częstochową nie ma! - odrzekł
rubasznie pan Krzysztoporski.