to, bo, taki syn, nie puszcza!
Jan Kazimierz rozśmiał się wesoło i dobrotliwie.
- Cóż ja ci na to, nieboże, poradzę?
- Któż poradzi, jeśli nie wasza królewska mość?! Zabita to regalistka z tej dziewki i
nigdy mi ona moich kiejdańskich uczynków nie daruje, chybabyś wasza królewska mość sam
instancję wniósł za mną i dał mi świadectwo, jakom się odmienił i do służby majestatu i
ojczyzny powrócił, nie przymuszon, chlebami żadnymi nie skaptowan, ale z własnej woli i
skruchy.
- Jeślić o to chodzi, to i ja instancję wniosę, a jeśli ona taka regalistka, jako
powiadasz, to i instancja powinna być skuteczna. Byle tylko dziewka wolna była i byle ją
jakowa przygoda, jak to w czasie wojennym często się trafia, nie spotkała...
- Anieli jÄ… ustrzegÄ…!
- Bo tego i warta. Źeby cię zaś sądy nie szarpały, uczynisz tak: będą teraz na gwałt iść
zaciągi; skoro, jak mówisz, bezecność na tobie cięży, nie mogę ci dać listu zapowiedniego
jako Kmicicowi, ale dam ci list jako Babiniczowi; będziesz zaciągał i ty, co i na pożytek
ojczyźnie wyjdzie, boś widać żołnierz ognisty i doświadczony. Ruszysz w pole pod panem
kasztelanem kijowskim; pod nim o śmierć najłatwiej, ale i o okazję do sławy najłatwiej. A
zajdzie potrzeba, to i na swoją rękę zaczniesz Szwedów podchodzić, jakoś Chowańskiego
podchodził. Twoje nawrócenie i dobre uczynki poczęły się od tego, żeś się Babiniczem
przezwał... Zwijże się tak i dalej, to i sądy ostawią cię w spokoju. A gdy jak słońce
zajaśniejesz, gdy o twoich zasługach w całej Rzeczypospolitej będzie głośno, wtedy niech
się ludzie dowiedzą, kto jest ów przesławny kawaler. Jaki taki zawstydzi się wówczas tak
wielkiego rycerza przed sądy ciągać... Przez ten czas drudzy poginą, trzecich
załagodzisz... Niemało i aktów się zawieruszy, a ja ci to jeszcze raz przyrzekam, że
zasługi twoje pod niebo wyniosę i sejmowi do nagrody przedstawię, boś w moich oczach już
wart tego.
- Miłościwy panie!... Czym ja na tyle łaski zasłużył?
- Więcej niż niejeden, który myśli, że ma do niej prawo. No, no! nie frasujże się, miły
regalisto, bo tak ufam, że i regalistka cię nie minie, a da Bóg, to mi wkrótce więcej
jeszcze regalistów przysporzycie...
Kmicic, choć chory, zerwał się nagle z łoża i padł jak długi do nóg królewskich.
- Na Boga, co czynisz? - zawołał król. - Krew cię ujdzie! Jędrek!... Bywaj no tu kto!
Wpadł sam marszałek, który od dawna już po zamku króla szukał.
- Święty Jerzy, patronie mój, co widzę?! - krzyknął spostrzegłszy króla dźwigającego
własnymi rękoma pana Kmicica.
- To pan Babinicz, najmilszy mój żołnierz i najwierniejszy sługa, który mi wczoraj życie
ocalił - rzekł król. - Pomóżcie, panie marszałku, dźwignąć mi go na łoże...
tom II
Rozdział XXVII