Wodokty wyglądały jakby miasto spodziewające się oblężenia. A zaś między zbrojnymi
ludźmi, między szlachtą, między gromadami niewiast chodziła żałobna panna Aleksandra,
blada, bolesna, słuchając ludzkiego płaczu i ludzkich przekleństw na pana Kmicica, które
jakby mieczami przeszywały jej serce, bo przecież ona była pośrednią przyczyną wszelkich
nieszczęść. Dla niej to przybył w te okolice ów mąż szalony, który zburzył ich spokój i
krwawą pamięć po sobie zostawił, prawa podeptał, ludzi pobił, wsie jak bisurmanin
nawiedził ogniem i mieczem. Aż dziw było, że jeden człowiek mógł tyle złego w tak krótkim
przeciągu czasu uczynić, i to człowiek ani zły zupełnie, ani zupełnie zepsuty. Jeśli kto,
to panna Aleksandra, która najbliżej go poznała, wiedziała o tym najlepiej. Była cała
przepaść między samym panem Kmicicem a jego uczynkami. Ale właśnie dlatego, jakiż ból
sprawiała pannie Aleksandrze myśl, że ten człowiek, którego pokochała całym pierwszym
impetem młodego serca, mógł być inny; że miał w sobie takie przymioty, które mogły go
uczynić wzorem rycerza, kawalera, sąsiada; że mógł zyskać, zamiast wzgardy - podziw i
miłość ludzką, zamiast przekleństw -błogosławieństwa.
Więc chwilami zdawało się pannie, że to jakieś nieszczęście, jakaś siła wielka a
nieczysta popchnęła go do tych wszystkich gwałtów, które spełnił, a wówczas chwytał ją
żal prawdziwie niezmierzony nad tym nieszczęśnikiem i niewygasła miłość nurtowała na nowo
w sercu, podsycana świeżym wspomnieniem jego postaci rycerskiej, słów, zaklęć, kochania
Tymczasem sto protestów oblatowano przeciw niemu w grodzie, sto procesów mu groziło, a
pan starosta Hlebowicz wysłał pachołków do chwytania przestępcy.
Prawo musiało go potępić.
Jednakże od wyroków do ich wykonania było jeszcze daleko, bo bezład wzrastał coraz
bardziej w Rzeczypospolitej. Wojna straszliwa zawisła nad krajem i zbliżała się krwawymi
krokami ku Źmudzi. Potężny Radziwiłł birżański, który sam jeden mógł prawo zbrojną ręką
poprzeć, zbyt był sprawami publicznymi zajęty, a jeszcze bardziej pogrążony w wielkich
zamysłach tyczących domu własnego, który chciał wynieść nad wszystkie inne w kraju,
choćby kosztem dobra publicznego. Inni też magnaci więcej o sobie niż o Rzeczypospolitej
myśleli. Pękały już bowiem od czasów wojny kozackiej wszystkie spojenia w potężnej
budowie tej Rzeczypospolitej.
Kraj ludny, bogaty, pełen dzielnego rycerstwa stawał się łupem postronnych, a natomiast
samowola i swawola podnosiły coraz bardziej głowę i mogły urągać prawu - byle siłę czuły
za sobÄ….
Uciśnieni przeciw uciskającym najlepszą i niemal jedyną we własnych szablach mogli
znaleźć obronę; więc też i Lauda cała protestując się przeciw Kmicicowi w grodach, długo
jeszcze nie zsiadała z konia, gotowa przemoc przemocą odeprzeć. Ale upłynął miesiąc, a o
Kmicicu nie było wieści. Ludzie jęli lżej oddychać. Możniejsza szlachta odwołała zbrojną
czeladź, którą na strażę do Wodoktów była wysłała. Drobniejszej braci tęskno było do
robót i wczasów po zaściankach, więc także poczęli się z wolna rozjeżdżać. A gdy wojenne
humory uspokajały się w miarę, jak czas płynął, coraz większa przychodziła owej ubogiej