a w wierności dla waszej królewskiej mości nikomu nie da się wyprzedzić!
- Boże, jej błogosław! - rzekł król. - Za to ją kocham!
- Ona myślała, że mnie na partyzanta majestatu i ojczyzny przerobi, a gdy na nic poszła
ta robota, wtedy tak się na mnie zawzięła, że ile było dawniej afektu, tyle nienawiści
powstało. Tymczasem Radziwiłł zawołał mnie przed siebie i jął przekonywać. Wyłuszczył mi,
jako dwa a dwa cztery, że dobrze uczynił, że w ten tylko sposób mógł ojczyznę upadającą
ratować. Nawet nie potrafię powtórzyć jego racyj, tak były wielkie, taką szczęśliwość
ojczyźnie obiecywały! Stokroć mędrszego byłby przekonał, a cóż dopiero mnie, prostaka,
żołnierza, on, taki statysta! To mówię waszej królewskiej mości, żem się go chwycił obu
rękoma i sercem, bom myślał, że wszyscy ślepi, tylko on jeden prawdę widzi, wszyscy
grzeszni, jeno on jeden zacny. I byłbym za niego w ogień skoczył, jako teraz za waszą
królewską mość, bo ni przez pół służyć, ni przez pół miłować nie umiem...
- Widzę, że to tak jest! - zauważył Jan Kazimierz.
- Posługi oddałem mu znaczne - mówił ponuro Kmicic - i to mogę rzec, że gdyby nie ja, to
by i owa zdrada żadnych fruktów jadowitych wydać nie mogła, bo jego własne wojsko na
szablach by go rozniosło. Już się do tego miało. Już szli dragoni i węgierskie piechoty,
i lekkie znaki, już jego Szkotów na szable brali, gdym ja skoczył z mymi ludźmi i starłem
ich w mgnieniu oka. Ale zostały inne chorągwie na konsystencjach stojące. I te znosiłem.
Jeden pan Wołodyjowski z więzienia się wydobył i swoich laudańskich ludzi na Podlasie
cudem i nadludzką rezolucją wywiódł, aby się z panem Sapiehą połączyć. Niedobitkowie
zebrali się tam w znacznej liczbie, ale co przedtem dobrych żołnierzów zginęło za moją
przyczyną -Bóg jeden zliczy. Jako na spowiedzi prawdę wyznaję... Pan Wołodyjowski w
przejściu na Podlasie samego mnie pochwycił i żywić nie chciał. Ledwiem z jego rąk
wyszedł, za przyczyną listów, które przy mnie znaleźli, a z których okazało się, że gdy
jeszcze był w więzieniu i gdy książę chciał go rozstrzelać, tom ja za nim instancję
natarczywie wnosił. Puścił mnie tedy wolno, ja zaś wróciłem do Radziwiłła i służyłem
dalej. Ale już mi gorzko było, już się dusza we mnie na niektóre uczynki księcia
wzdrygała, bo nie masz w nim ani wiary, ani uczciwości, ani sumienia, a ze słowa własnego
tyle sobie robi, ile król szwedzki. Począłem mu tedy skakać do oczu. On też burzył się
przeciw mej zuchwałości. Na koniec mnie z listami wyprawił...
- Dziw, jak ważne rzeczy mówisz - rzekł król - przynajmniej raz wiemy od naocznego
świadka, który pars magna fuit, jak się to tam odbyło...
- Prawda, że pars magna fuit - odpowiedział Kmicic. - Ruszyłem z listami ochotnie, bom
już nie mógł na miejscu usiedzieć. W Pilwiszkach napotkałem księcia Bogusława. Bodaj go
Bóg wydał w moje ręce, do czego wszystkich sił dołożę, aby go za oną potwarz pomsta moja
nie minęła! Nie tylko, żem mu się z niczym nie ofiarował, miłościwy panie, nie tylko to
jest łgarstwo bezecne, alem się właśnie tam nawrócił, nagą całą bezecność tych heretyków
ujrzawszy.
- Powiadaj żywo, jak to było, bo nam tu przedstawiano, jakoby książę Bogusław z musu jeno