lektory on-line

Chłopi - Władysław Reymont - Strona 53

— I głową muru nie przebijesz, choćbyś i trykał jak ten baran! — powiedział kowal wchodząc do izby.
— To co zrobić? Mądre rady masz la ludzi, to poradź…
— Złością ze starym nie wygra!
Zapalił fajkę i jął mu przekładać, tłumaczyć, łagodzić i tak kręcić, aż się Antek poznał i krzyknął:
— Ty z nim trzymasz!
— Za sprawiedliwością jestem.
— Dobrze ci za nią zapłacił?
— Jeśli zapłacił, to nie z twojej kieszeni.
— A z mojej, psiachmać, z mojej! Dobrodziej jucha z cudzego. Dosyć już wziąłeś, to ci niepilno.
— Tylem wziął, co i ty!
— Hale, tyle… a statki, a szmaty, a krowę, a ileś wycyganił od ojca? Baczę dobrze i te gąski, te prosiaki i kto tam zliczy! A ciołek, co ci go dał niedawno, to nic?
— Mogłeś i ty brać.
— Złodziej nie jestem ni ten cygan!
— A ja złodziejem jestem, ja?…
Przyskoczyli do siebie, gotowi się chycić za orzydla, ale opadli wnet, bo Antek rzekł ciszej:
— Nie mówię tego do ciebie… Ale swojego nie dam, choćbym miał skapieć…
— I… nie tyla ci tam o ten grunt idzie, widzi mi się… — rzucił drwiąco kowal.
— Ino o co?
— Latałeś za Jagną, to ci teraz i markotno.
— Widziałeś?… — krzyknął ugodzony jakby w samo serce.
— Są takie we wsi, co i widziały, a nie raz…
— Żeby im pomroka padła na ślepie! — szepnął ciszej, bo właśnie wójt wchodził do izby i witał się ze wszystkimi; snadź wiedział, o co się kłócą, bo również jął bronić starego i usprawiedliwiać.
— Dobrze was poił i wypasał kiełbasami, to i nie dziwota, że go bronicie…
— Bele czego nie powiadaj, kiej wójt do cię mówi! — krzyknął wyniośle.
— Wasze wójtostwo stoi u mnie tyle, co ten patyk złamany…
— Coś rzekł, co?
— Słyszeliście! A nie, to rzeknę jeszcze takie słowo, aż wam w pięty pójdzie…
— Rzeknij to słowo, rzeknij!
— A rzeknę — oto pijanica jesteście i judasz, i przeniewierca! A rzeknę, że za gromadzkie pieniądze balujecie i dobrzeście za to wzięli od dworu, że dziedzic sprzedał nasz las!… A chcecie, to wam jeszcze co dołożę, ino że już tym kijaszkiem… — wołał zapalczywie porywając za kij.
— Urzędnik jestem, miarkuj się, Antek, byś nie żałował.
— A w mojej chałupie ludzi nie następuj, bo tu nie karczma! — krzyczał kowal zasłaniając sobą wójta, ale Antek już na nic nie zważał, bo obu zwymyślał jak psów, trzasnął drzwiami i wyszedł…
Ulżyło mu rzetelnie; spokojniejszy wrócił do domu, ino tym jednym markotny, że niepotrzebnie pokłócił się ze szwagrem.
— Teraz już wszyscy będą przeciwko mnie! — myślał nazajutrz rano przy śniadaniu i ze zdumieniem zobaczył kowala wchodzącego do izby.
Przywitali się, jakby nigdy nic nie zaszło pomiędzy nimi.
A że Antek szedł do stodoły urżnąć sieczki, kowal poszedł za nim, przysiadł się na snopkach zruconych ze sąsieka do omłotu i jął cicho mówić:
— Na psa wszystkie kłótnie i o co jeszcze? O to głupie słowo! Tom pierwszy przyszedł do ciebie i pierwszy wyciągam rękę do zgody…
Antek podał mu rękę, spojrzał podejrzliwie i mruknął:
— Juści, że ino to słowo, bom złości do was nie miał. Wójt mnie zeźlił, bo co się będzie ujmował, nie jego sprawa, to mu wara!
— To samo mu rzekłem, bo chciał bieżyć za tobą…
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional