Panowie ci, w porozumieniu z wielką królową, niezachwianą w nieszczęściu, porozumiewali
się i ze sobą, i z krajem, i z przedniejszymi w nim ludźmi, o których wiedziano, że radzi
by do wierności prawemu panu powrócić. Swoją drogą słał gońców i pan marszałek koronny, i
hetmani, i wojsko, i szlachta gotująca się do chwycenia za broń.
Była to wilia do powszechnej wojny, która w niektórych miejscach już wybuchła. Szwedzi
tłumili te miejscowe porywy bądź orężem, bądź siekierą kata, lecz ogień, zgaszony w
jednym miejscu, natychmiast zapalał się w drugim. Burza straszliwa zawisła nad głowami
skandynawskich najezdników; ziemia sama, lubo pokryta śniegami, poczęła parzyć ich stopy;
groźba i pomsta otaczały ich ze wszystkich stron, straszyły ich cienie własne.
Więc chodzili jak błędni. Niedawne pieśni tryumfu zamarły im na ustach, i sami pytali
siebie z największym zdumieniem: ?Jestli to ten sam naród, który wczoraj jeszcze opuścił
własnego pana, poddał się bez boju?"- Jakże! panowie, szlachta, wojsko niebywałym w
dziejach przykładem przeszło do zwycięzcy; miasta i zamki otwierały bramy; kraj był
zajęty. Nigdy podbój nie kosztował mniej sił i krwi. Sami Szwedzi dziwiąc się tej
łatwości, z jaką zajęli potężną Rzeczpospolitę, nie mogli ukryć pogardy dla zwyciężonych,
którzy za pierwszym połyskiem szwedzkiego miecza wyparli się króla, ojczyzny, byle życia
i dostatków w spokoju zażywać albo nowych w zamieszaniu nabyć. To, co w swoim czasie
mówił cesarskiemu posłowi Lisoli Wrzeszczowicz, powtarzał sam król i wszyscy jenerałowie
szwedzcy: ?Nie ma w tym narodzie męstwa, nie ma stałości, nie ma ładu, nie ma wiary ani
patriotyzmu! -muszą zginąć!"
Zapomnieli, że ten naród ma jeszcze jedno uczucie, to właśnie, którego ziemskim wyrazem
była Jasna Góra.
I w tym uczuciu było jego odrodzenie.
Więc huk dział, który odezwał się pod świętym przybytkiem, odezwał się zarazem we
wszystkich sercach magnackich, szlacheckich, mieszczańskich i chłopskich. Okrzyk zgrozy
rozległ się od Karpat do Bałtyku i olbrzym rozbudził się z odrętwienia.
- To inny naród! -mówili ze zdumieniem jenerałowie szwedzcy.
I począwszy od Arfuida Wittenberga, a skończywszy na komendantach pojedynczych zamków,
wszyscy słali do bawiącego w Prusach Karola Gustawa wieści pełne przerażenia.
Ziemia usuwała im się spod nóg; zamiast dawnych przyjaciół, potykali wszędy wrogów;
zamiast poddania się, opór; zamiast obawy, dziką i gotową na wszystko odwagę; zamiast
miękkości, okrucieństwo; zamiast cierpliwości, zemstę.
A tymczasem z rąk do rąk przelatywał tysiącami w całej Rzeczypospolitej manifest Jana
Kazimierza, który poprzednio, już ze Śląska wydany, zrazu nie budził echa. Teraz
przeciwnie, widywano go po zamkach jeszcze nie zajętych. Gdzie tylko nie cięży ta
szwedzka ręka, tam szlachta zbierała się w kupy i kupki i biła się w piersi słuchając
wzniosłych słów wygnanego króla, który wytykając błędy i grzechy rozkazywał nie tracić
nadziei i do ratunku upadłej Rzeczypospolitej się zrywać.
?Nie minął jednak czas (pisał Jan Kazimierz), chociaż tak już daleko postąpił