O południu dnia tego kościół był tak nabity, że jako na brukowanych ulicach miejskich
kamień leży jeden obok drugiego, tak tam głowa była przy głowie. Sam ksiądz Kordecki miał
mszę dziękczynną, a tłumom ludzkim zdawało się, że to biały anioł ją odprawia. I zdawało
się także, że duszę wyśpiewa w tej wotywie lub że z dymami kadzideł uniesie się ku górze
i rozwieje Bogu na chwałę.
Huk dział nie wstrząsał już murów ani szyb w oknach, nie zasypywał kurzawą ludu, nie
przerywał modlitw ani tej dziękczynnej pieśni, którą wśród uniesienia i płaczu
powszechnego zaintonował święty przeor:
Te Deum laudamus!...
tom II
Rozdział XX
Kmicica i Kiemliczów szparko konie niosły do granicy śląskiej. Jechali ostrożnie, by się
z jakim podjazdem szwedzkim nie spotkać, bo jakkolwiek chytrzy Kiemlicze mieli ?passy",
wydane przez Kuklinowskiego, a podpisane przez Millera, jednakże żołnierzy, nawet
zaopatrzonych w podobne dokumenta, poddawano zwykle badaniu, takie badanie zaś mogło źle
wypaść dla pana Andrzeja i jego towarzyszów. Jechali więc pospiesznie, by granicę przejść
jak najprędzej i w głąb cesarskiego kraju się zasunąć. Same brzegi graniczne nie były
także od ?grasantów" szwedzkich bezpieczne, a częstokroć i całe oddziały rajtarów
zapuszczały się na Śląsk, by imać tych, którzy się do Jana Kazimierza przebierali. Ale
Kiemlicze, przez czas postoju pod Częstochową zatrudnieni ustawicznie łowami na
pojedynczych Szwedów, przeznali już na wskróś całą okolicę, wszystkie graniczne drogi,
ścieżki i przechody, na których połów bywał najobfitszy, i byli jakby we własnym kraju.
Przez drogę opowiadał stary Kiemlicz panu Andrzejowi, co słychać w Rzeczypospolitej, pan
Andrzej zaś, zamknięty przez tak długi czas w fortecy, słuchał tych nowin chciwie i o
bólu własnym zapomniał, gdyż były one nader dla Szwedów niepomyślne i zwiastowały bliski
już koniec panowania szwedzkiego w Polsce.
- Wojsko już sobie przykrzy szwedzką fortunę i szwedzką kompanię - mówił stary Kiemlicz -
a co dawniej żołnierze gardłem hetmanom grozili, gdyby się nie chcieli ze Szwedem
połączyć, tak teraz sami do pana Potockiego instancję wnoszą i deputację wysyłają, żeby
Rzeczpospolitę z opresji ratował, przysięgając wszyscy do gardła przy nim stać. Niektórzy
też pułkownicy na swoją rękę poczęli Szwedów podjeżdżać.
- Którenże pierwszy począł?
- Jest pan Źegocki, starosta babimostski, z panem Kuleszą. Ci w Wielkopolsce rozpoczęli i
znacznie Szwedów konfundują; siła mniejszych oddziałów jest w całym kraju, ale nazwisk
przywódców ciężko wiedzieć, gdyż oni umyślnie ich nie powiadają, a to dlatego, by swoje
rodziny i substancje od pomsty szwedzkiej uchronić. Z wojska pierwszy się podniósł ten
pułk, któremu pan Wojniłłowicz pułkownikuje.
- Gabriel?... Toż to mój krewny, chociaż go nie znam!
- Szczery to żołnierz. On to partię zdrajcy Prackiego starł, która Szwedom służyła, i