- Nie płacz, Oleńka! Dla Boga, nie płacz! Com ci winien? Uczynię wszystko, co chcesz.
Tamtych wyprawię... w Upicie załagodzę... będę żył inaczej... bo cię miłuję... Dla Boga!
serce mi się rozpuknie... uczynię wszystko, jeno nie płacz... i miłuj mnie jeszcze...
Tak on ją uspokajał i pieścił; ona zaś wypłakawszy się rzekła:
- Jedź już waćpan. Bóg zgodę między nami uczyni. Ja nie mam urazy, jeno ból w sercu...
Księżyc wytoczył się już wysoko nad białe pola, gdy pan Andrzej ruszył z powrotem do
Lubicza, a za nim pocłapali żołnierze rozciągnąwszy się wężem po szerokim gościńcu.
Jechali nie przez Wołmontowicze, ale krótszą drogą, bo mróz popętał bagna i można było po
nich przejeżdżać bezpiecznie.
Wachmistrz Soroka przybliżył się do pana Andrzeja.
- Panie rotmistrzu -spytał - a gdzie nam stanąć w Lubiczu?
- Ruszaj precz! -odpowiedział Kmicic.
I jechał na przedzie nic do nikogo nie mówiąc. W sercu nurtował mu żal, chwilami gniew,
ale przede wszystkim złość na samego siebie. Pierwsza to była noc w jego życiu, w której
czynił rachunek sumienia, i rachunek ten ciężył mu gorzej od najcięższego pancerza. Oto
przyjechał w te strony z nadszarpniętą reputacją i cóż uczynił, aby ją poprawić?
Pierwszego dnia pozwolił na strzelanie i rozpustę w Lubiczu i zmyślił, że do niej nie
należał, bo należał; potem pozwalał każdego dnia. Dalej: żołnierze skrzywdzili mieszczan,
a on tej krzywdy dopełnił. Gorzej! rzucił się na prezydium poniewieskie, pobił ludzi,
puścił gołych oficerów na śniegi... Uczynią mu proces - przegra. Skażą go na utratę
majątku, czci, może i gardła. A przecie nie będzie mógł, jak dawniej, zebrawszy partię
zbrojnej hołoty drwić sobie z praw, bo zamierza się ożenić, osiąść w Wodoktach, służyć
nie na własną rękę, ale w kompucie; tam prawo go znajdzie i dosięgnie. Prócz tego, choćby
mu uszło bezkarnie, jest coś szpetnego w tych postępkach, jest coś niegodnego rycerza.
Może swawola da się załagodzić, ale pamięć jej zostanie i w sercach ludzkich, i w jego
własnym sumieniu, i w sercu Oleńki... Tu, gdy wspomniał, że ona jednak nie odepchnęła go
jeszcze, że wyjeżdżając czytał w jej oczach przebaczenie, wydała mu się tak dobrą jak
anieli niebiescy. I ot! brała go ochota wrócić nie jutro, ale zaraz, wrócić co koń
wyskoczy i paść jej do nóg, i prosić o zapomnienie, i całować te słodkie oczy, które
łzami zrosiły dziś jego twarz.
Chciało mu się samemu ryknąć płaczem i czuł, że tak miłuje tę dziewczynę, jak nigdy w
życiu nikogo nie miłował. ?Na Pannę Najświętszą! - myślał w duszy - uczynię, co ona
zechce; opatrzę kompanów suto i wyprawię na kraj świata, bo prawda jest, że oni mnie do
złego podniecają."
Tu przyszło mu do głowy, że przybywszy do Lubicza zastanie ich najpewniej pijanych albo z
dziewczętami i chwyciła go taka złość, że chciało mu się szablą uderzyć na kogokolwiek,
choćby na tych żołnierzy, których prowadził, i siec ich bez miłosierdzia.
- Dam ja im ! -mruczał targając wąs - jeszcze mnie takim nie widzieli, jak zobaczą...
Tu zaczął konia z szaleństwa ostrogami bóść i za tręzlę targać i szarpać, aż rumak