- Dobrych Kuklinowski miał z was sług! - rzekł. - A onże wiedział o tym?
- Były komisje, dochodzili... On wiedział i - złodziej! - kazał nam talara z głowy
płacić. Inaczej groził, że wyda... Taki zbój, ubogich ludzi krzywdził!... My też wiary
dochowali waszej miłości, bo to nie taka służba... Wasza miłość swoje jeszcze odda, a on
po talarze z głowy, za nasz trud, za naszą pracę... Bodaj go!...
- Hojnie was nagrodzę za to, coście uczynili! - odrzekł Kmicic. - Nie spodziewałem się
tego po was...
Wtem daleki huk dział przerwał mu dalsze słowa. To Szwedzi rozpoczęli widocznie
strzelaninę równo z pierwszym brzaskiem. Po chwili huk powiększył się. Kmicic zatrzymał
konia; zdawało mu się, że rozróżnia głosy armat fortecznych od armat szwedzkich, więc
zacisnął pięść i grożąc nią w stronę nieprzyjacielskiego obozu, rzekł:
- Strzelajcie, strzelajcie! Gdzie wasza największa kolubryna?!
tom II
Rozdział XIX
Rozsadzenie olbrzymiej kolubryny uczyniło istotnie pognębiające na Millerze wrażenie,
gdyż jego wszystkie nadzieje wspierały się dotąd na tym dziale. Już i piechota była do
szturmu gotowa, już przygotowano drabiny i stosy faszyn, teraz trzeba było wszelką myśl
szturmu porzucić.
Zamiar wysadzenia klasztoru w powietrze za pomocą podkopów spełznął także na niczym.
Sprowadzeni poprzednio górnicy z Olkusza łupali wprawdzie skałę zbliżając się na ukos ku
klasztorowi, lecz robota szła tępo. Robotnicy mimo wszelkich ostrożności padali gęstym
trupem od wystrzałów kościelnych, a pracowali niechętnie. Wielu wolało ginąć niż
przyczyniać się do zguby świętego miejsca.
Miller czuł co dzień wzrastający opór; mrozy odbierały resztę odwagi zniechęconemu
wojsku, między którym szerzył się z dnia na dzień przestrach i wiara, że zdobycie tego
klasztoru nie leży w mocy ludzkiej.
Wreszcie i sam Miller począł tracić nadzieję, a po wysadzeniu kolubryny po prostu
zdesperował. Ogarnęło go uczucie zupełnej niemocy i bezwładności.
Nazajutrz, skoro dzień, zwołał więc radę, ale pono dlatego tylko, by od oficerów usłyszeć
zachętę do opuszczenia fortecy.
Poczęli się zbierać, wszyscy znużeni i posępni. W niczyich oczach nie było już nadziei
ani wojskowej fantazji. Milcząc zasiedli koło stołu w ogromnej i zimnej izbie, w której
para oddechów poprzesłaniała im twarze, i patrzyli spoza niej jakby spoza chmur. Każdy w
duszy czuł wyczerpanie i znużenie, każdy mówił sobie w duchu, że nie ma żadnej rady do
udzielenia, chyba taką, z którą lepiej się pierwszemu nie wyrywać. Wszyscy czekali na to,
co powie Miller; on zaś kazał przede wszystkim przynieść obficie wina grzanego, dufając,
że pod wpływem gorącego napitku łatwiej wydobędzie szczerą myśl z tych milczących postaci
i zachętę do odstąpienia od onej fortecy.
Na koniec, gdy sądził, że wino skutek swój już uczyniło, w następujące ozwał się słowa: