Kmicic chwycił chciwie manierkę, którą stary mu podał, i wychyliwszy ją do połowy, rzekł:
- Zziąbłem. Zaraz mi lepiej.
- Na kulbace się wasza miłość rozgrzeje. Konie czekają.
- Zaraz mi lepiej -powtórzył Kmicic. - Bok trochę pali... Nic to!.. Całkiem mi dobrze!
I siadł na krawędzi sąsieka.
Po chwili rzeczywiście odzyskał siły i spoglądał z zupełną przytomnością na złowrogie
twarze trzech Kiemliczów oświecone żółtawymi płomykami palącej się smoły.
Stary stanÄ…Å‚ przed nim:
- Wasza miłość, pilno! Konie czekają!
Lecz w panu Andrzeju obudził się już całkiem dawny Kmicic.
- O! nie może być! - zakrzyknął nagle - teraz ja na tego zdrajcę poczekam!
Kiemlicze spojrzeli na siebie ze zdumieniem, ale żaden nié pisnÄ…Å‚ ani sÅ‚owa, tak Å›lepo
przywykli z dawnych czasów słuchać tego wodza.
Jemu zaś żyły wystąpiły na czoło, oczy w ciemności świeciły jak dwie gwiazdy, taka tlała
w nich zawziętość i chęć zemsty. To, co czynił teraz, było szaleństwem, które mógł życiem
przypłacić. Ale właśnie życie jego składało się z szeregu takich szaleństw. Bok dolegał
mu okrutnie, tak że co chwila mimo woli chwytał się zań ręką, ale myślał tylko o
Kuklinowskim i gotów był czekać go choćby do rana.
- Słuchajcie! -rzekł - czy jego Miller naprawdę wzywał?
- Nie - odrzekł stary. - To ja wymyśliłem, żeby łatwiej z tamtymi się sprawić. Z pięcioma
trudno by nam było we trzech, bo którykolwiek krzyk by uczynił.
- To dobrze. On tu wróci sam albo w kompanii: Jeśli będzie z nim kilku ludzi, tedy zaraz
na nich uderzyć... Jego mnie zostawcie. Potem do koni... Ma który pistolety?
- Ja mam - odrzekł Kosma.
- Dawaj! Nabity? Podsypany?
- Tak jest.
- Dobrze. Jeśli wróci sam, wówczas natychmiast, jak wejdzie, skoczyć na niego i zatkać mu
pysk. Możecie mu własną jego czapkę w pysk wcisnąć.
- Wedle rozkazu! -rzekł stary. - Wasza miłość pozwoli teraz tamtych obszukać? My
chudopachołki...
To rzekłszy wskazał na trupy leżące w słomie.
- Nie! Trzymać się w gotowości. Co przy Kuklinowskim znajdziecie, to będzie wasze!
- Jeżeli on sam wróci - rzekł stary - tedy niczego się nie boję. Stanę za wierzejami i
choćby kto od kwater nadszedł, powiem, że pułkownik nie kazał puszczać...
- Tak będzie. Pilnuj!...
Tętent konia rozległ się za stodołą. Kmicic zerwał się i stanął w cieniu przy ścianie.
Kosma i Damian zajęli miejsca tuż przy wejściu, jak dwa koty na mysz czyhające.
- Sam ! - rzekł stary zacierając ręce.
- Sam! - powtórzyli Kosma i Damian.