sprzymierzonych, jak następnie przyjechał sam Miller w towarzystwie całego sztabu.
Harmider i zamieszanie trwały długo, zanim z chaosu zeznań wydobył jenerał szwedzki
prawdę, że kolubryna została umyślnie przez kogoś rozsadzona. Nakazano natychmiast
poszukiwania. Jakoż nad ranem szukający żołnierze odkryli leżącego w rowie Kmicica.
Pokazało się, że był tylko ogłuszony i od wstrząśnienia stracił początkowo władzę w
rękach i nogach. Cały dzień następny trwała ta niemoc. Leczono go najstaranniej.
Wieczorem odzyskał prawie zupełnie siły.
Miller kazał go natychmiast stawić przed sobą.
Sam zajął miejsce środkowe za stołem w swej kwaterze, obok niego zasiedli książę Heski,
Wrzeszczowicz, Sadowski, wszyscy znamienitsi oficerowie szwedzcy, a z polskich Zbrożek,
Kaliński i Kuklinowski.
Ten ostatni na widok Kmicica posiniał i oczy zaświeciły mu się jak dwa węgle, a wąsy
poczęły drgać. Więc nie czekając na pytania jenerała rzekł:
- Ja tego ptaka znam... To z załogi częstochowskiej. Zwie się Babinicz!
Kmicic milczał.
Bladość i znużenie widne były na jego obliczu, ale wzrok miał hardy, twarz spokojną.
- Ty rozsadziłeś kolubrynę? - spytał Miller.
- Ja - odrzekł Kmicic.
- Jakim sposobem to uczyniłeś?
Kmicic opowiedział pokrótce, nic nie zataił. Oficerowie spoglądali po sobie ze zdumieniem.
- Bohater!... -szepnął Sadowskiemu książę Heski.
A Sadowski pochylił się do Wrzeszczowicza:
- Hrabio Weyhard -spytał - jakże? zdobędziemy tę fortecę przy takich obrońcach?... Co
waćpan myślisz? poddadzą się?
Lecz Kmicic rzekł:
- Więcej jest nas w fortecy do takich uczynków gotowych. Nie wiecie dnia i godziny!
- Mam też więcej niż jeden stryczek w obozie! - odparł Miller.
- To i my wiemy. Ale Jasnej Góry nie zdobędziecie, dopóki tam jeden człowiek przy życiu!
Nastała chwila milczenia. Następnie Miller indagował dalej:
- Zowiesz siÄ™ Babinicz?
Pan Andrzej pomyślał, że po tym, co uczynił, i wobec bliskiej śmierci, nastał czas, w
którym nie ma potrzeby dłużej ukrywać swego właściwego nazwiska. Niechże ludzie zapomną o
winach i występkach z nim połączonych, niech opromieni je sława i poświęcenie.
- Nie nazywam się Babinicz - odrzekł z pewną dumą - nazywam się Andrzej Kmicic, byłem zaś
pułkownikiem swojej własnej chorągwi w litewskim kompucie.
Ledwie usłyszał to Kuklinowski, zerwał się jak opętany, oczy wytrzeszczył, usta otworzył,
rękami jął bić się po bokach, na koniec zakrzyknął:
- Jenerale, proszę na słowo! jenerale, proszę na słowo! bez zwłoki, bez zwłoki!
Szmer się stał jednocześnie między polskimi oficerami, którego Szwedzi słuchali ze