niby się drażniąc, powtarzał:
- Bić Szwedów! bić! bić! Bić!
Takie to oni sobie wyprawiali uciechy mając dusze gorące i dla ojczyzny poświęcone. Lecz
układów ksiądz Kordecki nie zaniechał widząc, że Miller gorąco ich pragnie i za wszelki
pozór chwyta. Cieszyła ta ochota księdza Kordeckiego, odgadywał bowiem łacno, że nie musi
się nieprzyjacielowi dziać dobrze, skoro tak chciwie pragnie kończyć.
Poczęły więc płynąć dnie jeden za drugim, w których nie milczały wprawdzie działa i
rusznice, lecz głównie działały pióra. W ten sposób oblężenie przewłóczyło się, a zima
nadchodziła coraz sroższa. Na szczytach Tatrów chmury wysiadywały w przepaścistych
gniazdach zawieruchę, mróz, śniegi i wytaczały się na kraj, wiodąc za sobą swe lodowate
potomstwo. Nocami Szwedzi tulili się do swych ognisk, woląc ginąć od kul klasztornych niż
marznąć.
Twarda ziemia utrudniała sypanie szańców i czynienie podkopów. Oblężenie nie postępowało.
Nie tylko oficerowie, ale całe wojsko miało na ustach jedno tylko słowo: ?układy".
Udawali więc księża naprzód, że się chcą poddać. Przyszli do Millera w poselstwie ojciec
Marceli Dobrosz i uczony ksiÄ…dz Sebastian Stawicki. Ci uczynili Millerowi niejakÄ…
nadzieję zgody. Ledwie to usłyszał, aż ręce otworzył i gotów był porwać ich z radości w
objęcia. Już bowiem nie o Częstochowę, już o cały kraj chodziło. Poddanie się Jasnej Góry
byłoby odebrało resztkę nadziei patriotom i ostatecznie popchnęło Rzeczpospolitą w
objęcia króla szwedzkiego, gdy przeciwnie opór, i to opór zwycięski, mógł zmienić serca,
umysły i wywołać straszliwą nową wojnę. Oznak naokół nie brakło. Miller wiedział o tym i
czuł, w co się wdał, jak straszna zaciężyła nad nim odpowiedzialność; wiedział, że albo
czeka go łaska królewska, marszałkowska buława, zaszczyty, tytuły, albo ostateczny
upadek. Źe zaś i sam już zaczął przekonywać się, że tego ?orzecha" nie zgryzie, przyjął
więc księży z niesłychaną uprzejmością, jakby cesarskich albo sułtańskich ambasadorów.
Zaprosiwszy ich na ucztę, sam pił za ich zdrowie, a również za zdrowie przeora i pana
miecznika sieradzkiego, obdarzył ich rybami dla klasztoru, na koniec podał warunki
poddania się tak łaskawe, iż ani na chwilę nie wątpił, że ze skwapliwością zostaną
przyjęte.
Ojcowie podziękowali pokornie, jak na zakonników przystało; wzięli papier i odeszli. Na
ósmą rano zapowiedział Miller otwarcie bram. Radość w obozie szwedzkim zapanowała
nieopisana. Źołnierze porzucili szańce i okopy, podchodzili pod mury i poczynali rozmowy
z oblężonymi.
Lecz z klasztoru dano znać, że w sprawie tak wielkiej wagi musi przeor odwołać się do
całego zgromadzenia, proszą więc zakonnicy jeszcze o jeden dzień zwłoki. Miller zgodził
się bez wahania. Tymczasem w definitorium obradowano istotnie do późna w nocy.
Jakkolwiek Miller starym był i wytrawnym wojownikiem, jakkolwiek nie było może w całej
armii szwedzkiej jenerała, który by więcej układów od tego Poliocertes z rozmaitymi
miastami prowadził, jednakże biło mu serce niespokojnie, gdy następnego ranka ujrzał dwa