przerywanym następujące mówił słowa :
- Ach! jakich to czasów doczekała się strapiona ojczyzna ! Nie ma już rady! trzeba ulec
królowi szwedzkiemu... Zaprawdę, dla kogoż wy tu, ojcowie czcigodni, i wy, panowie bracia
szlachta, chwyciliście za miecze? Dla kogoż nie żałujecie niewywczasów, trudu, umęczenia,
krwi? Dla kogoż przez opór -niestety próżny! - narażacie siebie i święte miejsce na
straszliwą zemstę niezwyciężonych szwedzkich zastępów?... Dla Jana Kazimierza? Lecz on
sam wzgardził już naszym królestwem. Zali to nie wiecie nowiny, że wybór już uczynił i
przekładając dostatki, wesołe uczty i spokojne uciechy nad kłopotliwą koronę, abdykował
na rzecz Karola Gustawa? Wy jego nie chcecie opuścić, a on sam was opuścił; wy nie
chcieliście łamać przysięgi, a on sam ją złamał; wy gotowiście umrzeć dla niego, on zaś o
was i nas wszystkich nie dba... Prawym królem naszym jest teraz Karol Gustaw! Patrzcie
więc, byście nie ściągnęli na głowy wasze nie tylko gniewu, zemsty, ruiny, ale i grzechu
wobec nieba, wobec krzyża i tej Najświętszej Panny, bo nie przeciw najeźdźcy, ale przeciw
własnemu panu ręce zuchwale podnosicie...
Cisza przyjęła te słowa, jakoby śmierć przeleciała przez salę.
Co mogło być bowiem straszniejszego od nowiny o abdykacji Jana Kazimierza? Była to
wprawdzie wieść potwornie nieprawdopodobna, lecz owóż ten stary szlachcic mówił ją wobec
krzyża, wobec obrazu Marii i ze łzami w oczach.
Ale jeśli była prawdziwą, to dalszy opór był istotnie szaleństwem. Szlachta pozakrywała
oczy rękoma, mnisi nasunęli na głowy kaptury i cisza grobowa trwała ciągle; tylko ksiądz
Kordecki jął szeptać gorliwie modlitwę zbladłymi wargami, a oczy jego, spokojne,
głębokie, świetliste i przenikliwe, utkwione były nieruchomie w owego szlachcica.
Ten czuł na sobie badawczy ów wzrok i źle mu było pod nim, i ciężko, chciał zachować
miarkę powagi, dobrotliwości, zbolałej cnoty, życzliwości i nie mógł; jął więc rzucać
niespokojnie spojrzenia na innych ojców, a po chwili tak dalej mówił:
- Najgorszą jest rzeczą zapalać zawziętość przez długie nadużywanie cierpliwości.
Skutkiem waszego oporu będzie zniszczenie tego świętego kościoła i nałożenie wam (Boże,
odwróć) okropnej i srogiej woli, której słuchać będziecie musieli. Wstręt i unikanie
spraw światowych jest bronią zakonników. Co macie do czynienia z wrzawą wojenną, wy,
których przepisy zakonne do samotności i milczenia powołują? Bracia moi, ojcowie
czcigodni i najmilsi! Nie bierzcie na serca, nie bierzcie na sumienia wasze tak strasznej
odpowiedzialności !... Nie wy budowaliście ten święty przybytek, nie dla was jednych ma
on służyć! Pozwólcie, aby kwitnął i błogosławił tej ziemi po długie wieki, by synowie i
wnuki nasze jeszcze cieszyć się nim mogły!
Tu zdrajca ręce rozłożył i załzawił się zupełnie; szlachta milczała, ojcowie milczeli;
zwątpienie ogarnęło wszvstkich, serca były zmęczone i rozpaczy bliskie, pamięć
zmarnowanych i próżnych usiłowań ołowiem zaciężyła umysłom.
- Czekam waszej odpowiedzi, ojcowie! - rzekł szanowny zdrajca spuszczając głowę na piersi.
Wtem ksiądz Kordecki powstał i głosem, w którym nie było najmniejszego wahania, żadnego