się uderzył. Potem popatrzył na szańce szwedzkie. Noc już była. Na szańcach od godziny
panowała cisza zupełna. Strudzony żołnierz spał widocznie przy działach.
Daleko, na dwa strzelenia armat, połyskiwało kilkanaście ogni, ale przy samych szańcach
grube panowały ciemności.
- Ani im to w głowie, ani nie podejrzewają, ani mogą przypuścić! -szepnął do siebie
Kmicic.
I udał się wprost do pana Czarnieckiego, który siedząc przy lawecie, liczył paciorki
różańca i stukał jedną nogą o drugą, bo mu zmarzły.
- Chłodno - rzekł ujrzawszy Kmicica - i głowa cięży od tego huku przez dwa dni i jedną
noc. W uszach mi ciÄ…gle dzwoni.
- Komu by od takich hałasów nie dzwoniło. AIe dziś będziem mieli spoczynek. Pospali się
tam na dobre. Można by ich zejść jak niedźwiedzia w barłogu; nie wiem, czyby ich nawet
rusznice przebudziły.
- O! - rzekł Czarniecki podnosząc głowę - o czym myślisz?
- Myślę o Zbarażu, że tam oblężeni przez wycieczki niejedną srogą klęskę hultajstwu
zadali.
- A tobie, jak wilkowi po nocy, krew na myśli?
- Na Boga żywego i jego rany, uczyńmy wycieczkę! Ludzi narżniemy, działa pozagważdżamy.
Oni siÄ™ tam niczego nie spodziewajÄ….
Pan Czarniecki zerwał się na równe nogi.
- I jutro chyba poszaleją! Myślą może, że nas dość nastraszyli i że o poddaniu myślimy,
będą mieli odpowiedź. Jak Boga kocham, to jest przednia myśl, to prawdziwie rycerska
impreza! Źe też to mnie do głowy nie przyszło. Trzeba tylko księdza Kordeckiego
zawiadomić. On tu rządzi!
Poszli.
Ksiądz Kordecki naradzał się w definitorium z panem miecznikiem sieradzkim. Posłyszawszy
kroki, podniósł głowę i odsuwając na bok świecę spytał:
- A kto tam? Jest co nowego?
- To ja, Czarniecki -rzekł pan Piotr - ze mną zaś jest Babinicz. Oba spać nie możemy, bo
strasznie nam Szwedzi pachną. Ten Babinicz, ojcze, to niespokojna głowa, i nie może na
miejscu usiedzieć. Wierci mi się, wierci, bo mu się okrutnie chce do Szwedów za wały
pójść, zapytać się ich, czyli jutro także będą strzelać albo czy też fryszt nam i sobie
jeszcze dadzÄ…?
- Jak to? - spytał nie ukrywając zdziwienia ksiądz Kordecki. - Babinicz chce wyjść z
fortecy?...
- W kompanii, w kompanii! - odrzekł spiesznie pan Piotr - ze mną i z kilkudziesięciu
ludźmi. Oni tam, zdaje się, śpią na szańcu jak zabici; ogni nie widać, straży nie widać.
Zbyt w naszą słabość dufają.
- Działa zagwoździm! - dodał gorąco Kmicic.