lektory on-line

Potop - Henryk Sienkiewicz - Strona 410

Postanowiono jeszcze wysłać dwóch księży do Wrzeszczowicza z oświadczeniem, że bramy
zostaną zamknięte i że oblężeni bronić się będą, do czego im salwa-gwardia królewska daje
prawo.
Ale swoją drogą mieli posłowie prosić pokornie Wrzeszczowicza, aby zamiaru zaniechał albo
przynajmniej odłożył go na czas, dopóki by zakonnicy ojca Teofila Broniewskiego,
prowincjała zakonu, który naówczas znajdował się na Śląsku, o pozwolenie nie spytali.
Posłowie, ojciec Benedykt Jaraczewski i Marceli Tomicki, wyszli za bramy, reszta
oczekiwała ich z biciem serca w refektarzu, bo jednak tych mnichów, nieprzywykłych do
wojny, strach brał na myśl, że godzina wybiła i ta chwila nadeszła, w której wybrać im
trzeba pomiędzy obowiązkiem a gniewem i pomstą nieprzyjaciela.
Lecz ledwie upłynęło pół godziny, dwaj ojcowie ukazali się znów przed radą. Głowy ich
były zwieszone na piersi, we twarzach mieli smutek i bladość. Milcząc podali księdzu
Kordeckiemu nowe pismo Wrzeszczowicza, a ten wziął je z ich rąk i odczytał głośno. Było
to ośm punktów kapitulacji, pod którymi Wrzeszczowicz wzywał zakonników do poddania
klasztoru. Skończywszy czytać przeor popatrzył długo w twarze zgromadzonych, na koniec
rzekł uroczystym głosem:
- W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego! W imię Najczystszej i Najświętszej
Bogarodzicielki! Na mury, bracia ukochani!
- Na mury! na mury! -rozległ się jeden okrzyk w refektarzu.
W chwilę potem jasny płomień oświecił podnóże klasztoru. Wrzeszczowicz kazał zapalić
zabudowania przy kościele Świętej Barbary. Pożar, ogarnąwszy stare domostwa, wzmagał się
z każdą chwilą. Wkrótce słupy czerwonego dymu wzbiły się ku niebu, wśród których świeciły
jaskrawe języki ognia. Na koniec jedna łuna rozlała się na chmurach.
Przy blasku ognia widać było oddziały konnych żołnierzy przenoszących się szybko z
miejsca na miejsce. Rozpoczęły się zwykłe swawole żołnierskie. Rajtarowie wyganiali zobór
bydło, które, biegając w przerazeniu, napełniało żałosnym rykiem powietrze; owce, zbite w
gromady, cisnęły się na oślep do ognia. Woń spalenizny rozeszła się na wszystkie strony i
dosięgła wyniosłości murów klasztornych. Wielu z obrońców po raz pierwszy widziało krwawe
oblicze wojny i tych serca zdrętwiały z przerażenia na widok ludzi gnanych przez
żołnierzy i sieczonych mieczami, na widok niewiast ciąganych po majdanie za włosy. A przy
krwawych blaskach pożaru widać było wszystko jak na dłoni. Krzyki, a nawet słowa
dochodziły doskonale do uszu oblężonych.
Ponieważ armaty klasztorne nie odezwały się dotychczas, więc rajtarowie zeskakiwali z
koni i zbliżali się do samego podnóża góry, potrząsając mieczami i muszkietami.
Co chwila podpadł jaki tęgi chłop przybrany w żółty kolet rajtarski i złożywszy ręce koło
ust Iżył i groził oblężonym, którzy słuchali tego cierpliwie, stojąc przy działach i przy
zapalonych lontach.
Pan Kmicic stał obok pana Czarnieckiego właśnie wprost kościółka i widział wszystko
doskonale. Na jagody wystąpiły mu silne rumieńce, oczy stały się do dwóch świec podobne,
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional