przekonania, że przychylność ani życzliwość moja dla was nie ustały w dzisiejszych
czasach. Nie jako wróg, ale jako przyjaciel dziś przybywam, bez obawy zdajcie pod moją
opiekę wasz klasztor, jak tego wymagają czas i dzisiejsze okoliczności. Tym sposobem
zyskacie spokojność, której pragniecie, i bezpieczeństwo. Przyrzekam wam uroczyście, że
świętości nietknięte pozostaną, dobra wasze nie będą zniszczone, sam koszta wszelkie
poniosę, a nawet wam środków przysporzę. Rozważcie zatem pilnie: ile skorzystacie, jeśli
kontentując mnie, klasztor mi wasz powierzycie. Pamiętajcie i o tym, ażeby większe was
nieszczęście nie pościgło od groźnego jenerała Millera, którego rozkazy tym cięższe będą,
iż jest heretykiem i wiary prawdziwej nieprzyjacielem. Wówczas, gdy on nadejdzie, musicie
ulec konieczności i spełnić jego wolę; i próżno żałować będziecie z bólem w duszych i
ciałach, żeście słodką moją radą wzgardzili."
Pamięć niedawnych dobrodziejstw Wrzeszczowicza wzruszyła silnie zakonników. Byli tacy,
którzy ufali jego przychylności i w jego radzie odwrócenie przyszłych klęsk i nieszczęść
widzieć chcieli.
Lecz nikt nie zabierał głosu czekając, co powie ksiądz Kordecki; on zaś milczał przez
chwilę, tylko wargi jego poruszały się cichą modlitwą, po czym rzekł:
- Zaliby prawdziwy przyjaciel podchodził porą nocną i tak okropnym głosem surmów i trąb
przerażał śpiące sługi boże? Zaliby przybywał na czele tych tysięcy zbrojnych, które
teraz pod murami stoją? Przecz nie przyjechał samopięt, samodziesięć, gdy jako
dobroczyńca radosnego jeno mógł się spodziewać przyjęcia? Co znaczą owe srogie zastępy,
jeżeli nie groźbę, w razie gdybyśmy klasztoru oddać nie chcieli?... Bracia najmilsi,
wspomnijcie i na to, że nigdzie ów nieprzyjaciel nie dotrzymał słowa ni przysiąg, ni
salwy-gwardii. Toż i my mamy królewską, którą nam dobrowolnie nadesłano, a w której
wyraźna jest obietnica, że klasztor od zajęcia wolnym ma pozostać, a przecie stoją już
pod jego murami, kłamstwo własne okropnym mosiężnym dźwiękiem otrębując. Bracia najmilsi!
Niech każdy ku niebu serce podniesie, aby go Duch Święty oświecić raczył, i radźcie
potem, mówcie, co któremu sumienie i wzgląd na dobro świętego przybytku dyktuje.
Nastała cisza.
Wtem ozwał się głos Kmicica :
- Słyszałem w Kruszynie - rzekł - jako Lisola pytał: ?A czy skarbca mnichom
przetrząśniecie?" - na co Wrzeszczowicz, on, który stoi pod murami, odpowiedział: ?Matka
Boska talarów w przeorskej skrzyni nie potrzebuje." Dziś tenże sam Wrzeszczowicz pisze
wam, ojcowie wielebni, że sam koszta będzie ponosił i jeszcze wam majętności przysporzy.
Zważcie szczerość jego!
Na to odrzekł ksiądz Mielecki, jeden ze starszych w zgromadzeniu, a przy tym dawny
żołnierz:
- My żyjem w ubóstwie, a to grosiwo na chwałę Najświętszej Panny przed ołtarzami Jej
płonie. Lecz choćbyśmy je z ołtarzów zdjęli, aby bezpieczeństwo świętemu miejscu kupić,
któż nam zaręczy, że go dotrzymają, że świętokradzkimi rękoma nie zedrą wotów, szat