oczekuje napadu. Coraz nowe rozporządzenia zdawały się potwierdzać tę pogłoskę.
Pod noc dwustu już ludzi pracowało wedle murów. Ciężkie działa przysłane jeszcze przed
oblężeniem Krakowa przez pana Warszyckiego, kasztelana krakowskiego, w liczbie dwunastu,
osadzono na nowych lawetach i rychtowano odpowiednio.
Z lamusów klasztornych zakonnicy i pachołkowie wynosili kule, które układano w stosy przy
armatach; wytaczano jaszcze z prochem, rozwiązywano snopy muszkietów i rozdawano je
między załogę. Na wieżach i narożnikach stanęły straże, mające dawać dniem i nocą pilne
baczenie na okolicę; oprócz tego ludzie wysłani na zwiady rozesłali się po okolicy do
Przystajni, KÅ‚obucka, Krzepic, Kruszyny i Mstowa.
Do obficie i tak zaopatrzonych spiżarni klasztornych szły zapasy z miasta, z Częstochówki
i innych wsi do klasztoru należących.
Pogłoska gruchnęła jak grom po całej okolicy. Mieszczanie i chłopi poczęli się zbierać
radzić. Wielu nie chciało wierzyć, aby jakikolwiek nieprzyjaciel śmiał targnąć się na
Jasną Górę.
Twierdzono, że sama tylko Częstochowa ma być zajętą; lecz i to już wzburzyło umysły,
zwłaszcza gdy inni przypominali, że przecie Szwedzi są heretykami, których nic nie
wstrzyma i którzy umyślnie afront Najświętszej Pannie uczynić gotowi.
Więc też wahano się, wątpiono i wierzono na przemian. Jedni łamali ręce, oczekując
straszliwych zjawisk na ziemi i niebie, widomych znaków gniewu bożego; drudzy pogrążali
się w bezradnej i niemej rozpaczy; trzecich gniew chwytał nadludzki, jakoby głowy ich
zajmowały się płomieniem. A gdy raz fantazja ludzka rozwinęła skrzydła do lotu, zaraz
poczęły krążyć wieści coraz inne, coraz bardziej gorączkowe, coraz potworniejsze.
I jak gdy kto w mrowisko kij zanurzy lub żaru narzuci, natychmiast wysypują się
niespokojne roje, kłębią się, rozbiegają i zbiegają, tak zawrzało miasto i wsie okoliczne.
Po południu gromady mieszczan i chłopstwa, wraz z niewiastami i dziećmi, opasały mury
klasztorne i trzymały je jakby w oblężeniu, płacząc i jęcząc. O samym zachodzie słońca
wyszedł ku nim ksiądz Kordecki i pogrążywszy się w ciżbę pytał:
- Ludzie, czego tu chcecie!
- Chcemy na załogę iść do klasztoru, Bogarodzicielki bronić! - wołali mężczyźni
potrząsając cepami, widłami i inną bronią wieśniaczą.
- Chcemy na Najświętszą Pannę ostatni raz popatrzyć! - jęczały niewiasty.
Ksiądz Kordecki stanął na wzniesionym załomie skały i rzekł:
- Bramy piekielne nie przemogą mocy niebieskich. Uspokójcie się i otuchy w serca
nabierzcie. Nie wstąpi noga heretyka w te święte mury, nie będzie luterski ani kalwiński
zabobon guseł swych odprawował w tym przybytku czci i wiary. Nie wiem zaiste, azali
przyjdzie tu zuchwały nieprzyjaciel, ale to wiem, iż gdyby przyszedł, ze wstydem i hańbą
odstąpić musi, bo moc jego większa moc pokruszy, złość jego złamie się, potęga startą
będzie i odmieni się szczęście jego. Otuchy w serca nabierzcie! Nie ostatni raz wy tę
Patronkę naszą widzicie, w większej owszej chwale oglądać Ją będziecie i nowe cuda