lektory on-line

Syzyfowe prace - Stefan Żeromski - Strona 5

drogę jakiejkolwiek, chociażby nawet minimalnej, wątpliwości.
— A… — mruknęła dosyć niechętnie pani Borowiczowa.
— Przywitajcie się, moje dzieci! — rzekła nauczycielka z emocją. — Będziecie się razem uczyli,
powinniście więc żyć w zgodzie i pracować z zapałem!
Józia spojrzała na Marcinka iskrzącymi się oczami, a potem uległa całkowitemu zgłupieniu.
— Marcinek! — szepnął chłopcu do ucha pan Borowicz — przywitajże się… To tak zaczynasz
postępować w szkole! Wstydź się!… No!
Chłopiec zaczerwienił się, spuścił oczy, a potem raptownie wyszedł na środek izby, rozstawił nogi
szeroko, zsunął je z hałasem i zabawnie kiwnął przed koleżanką cały swój korpus. Józia straciła do
reszty przytomność umysłu. Spoglądała na mistrzynię swą wytrzeszczonymi oczyma i bokiem cofała
się z pokoju. Była już blisko drzwi, gdy je właśnie otworzono. Ukazał się w nich kipiący samowarek
na rachitycznie krzywych nóżkach, powyginany w sposób nadzwyczajny.
Niosło go przed sobą wielkie i brzydkie dziewczysko, odziane w czarną od brudu, zgrzebną koszulę,
potargany i wytłuszczony lejbik, wełnianą zapaskę i szmatkę na włosach nieczesanych od kilku
miesięcy.
Samowarek ustawiono na rogu stołu przy pomocy czynnej pana nauczyciela i zaczęto zasypywać i
zaparzać herbatę w sposób wysoko ceremonialny i obrzędowy.
Rodzice Marcinka spostrzegli, że jest to z pewnością pierwsza herbata w bieżącym półroczu
szkolnym.
Mrok z wolna zalegał pokoik. Pan Borowicz przysunął swe krzesło do rogu kanapki szczelnie
wypełnionego przez panią Wiechowską i półgłosem zaczął prowadzić z nią ostateczną umowę o
„leguminy”, jakich miał dostarczyć w zamian za światło udzielać się mające w tym domu jego
synowi.
Marcinek stał teraz obok matki i słuchał, jak ojciec mówił:
— Kaszy, wie pani, to nie mogę, bo ani mój młynarz tego jak się patrzy nie zrobi — a zresztą, wie
pani… Wolę za to kazać zemleć na pytel pszenicy. Będziesz pani miała czy na kluski, na łazanki, czy
choćby też ciastko jakie upiec, żeby się przecie chłopczyna rozerwał. Grochu… ileż byś pani
chciała?…
Słowa te wnikały aż do głębi umysłu chłopca i sprawiały mu ból istotny. Teraz pojmował, że
naprawdę w szkole zostaje. W tym brzmieniu mowy ojca, w naradach z nauczycielką czuł po raz
pierwszy ton handlowy i nieodwołalną konieczność ulegania swemu losowi.
Chwilami owa boleść szerzyła się w małym jego ciele i przechodziła w chęć dzikiego oporu,
wrzeszczenia, tupania nogami, szarpania sukien matki, to znowu w głuchą i osłabłą rozpacz.
Pani Borowiczowa brała również udział w tym sporządzaniu niepisanego kontraktu, zanotowywała
nawet w małej książeczce ilości owych „legumin”, ale czuła na sobie wzrok chłopca, pomimo że go
nie widziała i miała oczy spuszczone. Przez serce jej ciągnęła prawie taka sama zawieja obłędnych
uniesień. Kto wie nawet, czy nie absolutnie taka sama?… Kto wie, czy gwałt jego niecierpliwości nie
szarpał jej tak samo i w tej samej minucie…
— Ale też pani jesteś nienasycona! — mówił pan Borowicz półserio do nauczycielki, gdy
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional