Obraz jeszcze był przysłonięty, więc oczekiwanie tłumiło dech w piersiach. Widać tylko
było oczy wpatrzone w jedną stronę, nieruchome twarze, jakoby już z ziemskim życiem
rozbratane, ręce złożone przed ustami, jak u aniołów na obrazach. Śpiewowi zakonnika
wtórowały organy wydając tony łagodne, a słodkie, płynące jakoby z fletni zaziemskich.
Chwilami zdawały się one sączyć jak woda w źródle, to znów padały ciche a gęste, jak
rzęsisty deszcz majowy.
Wtem huknął grzmot trąb i kotłów - dreszcz przebiegł serca. Zasłona obrazu rozsunęła się
w dwie strony i potok brylantowego światła lunął z góry na pobożnych.
Jęki, płacz i krzyki rozległy się w kaplicy.
- Salve Regina ! -zawrzasła szlachta - monstra Te esse matrem !- a chłopi wołali: -
Panienko Najświętsza! Panno Złota! Królowo Anielska! ratuj, wspomóż, pociesz, zmiłuj się
nad nami!
I długo brzmiały te okrzyki wraz ze szlochaniem niewiast, ze skargami nieszczęśliwych, z
prośbami o cud chorych lub kalek.
Z Kmicica dusza nieomal wyszła; czuł tylko, że ma przed sobą niezmierność, której nie
pojmie i nie ogarnie, a wobec której wszystko niknie. Czymże były zwątpienia wobec tej
ufności, której cała istność nie mogła pomieścić; czym niedola wobec tej pociechy; czym
potęga szwedzka wobec takiej obrony; czym ludzka złość wobec takiego patronatu?...
Tu myśli w nim ustały i zmieniły się w czucia same; zapomniał się, zapamiętał, przestał
rozeznawać, kim jest, gdzie jest... Zdawało mu się, że umarł, że dusza jego leci z
głosami organów, mięsza się z dymami kadzielnic; ręce, przywykłe do miecza i rozlewu
krwi, wyciągnął do góry i klęczał w upojeniu, w zachwycie.
Tymczasem ofiara kończyła się. Pan Andrzej sam nie wiedział, jakim sposobem znalazł się
wreszcie znowu w głównej nawie kościelnej. Ksiądz prawił naukę z kazalnicy, ale Kmicic
długo jeszcze nic nie słyszał, nic nie rozumiał, jak człowiek zbudzony ze snu nie od razu
miarkuje, gdzie kończy się sen, a rozpoczyna jawa.
Pierwsze słowa, jakie usłyszał, były: ?Tu się odmienią serca i dusze naprawią, ani bowiem
Szwed mocy tej nie zmoże, ani w ciemnościach brodzący prawdziwego światła nie zwyciężą!"
?Amen!" -rzekł w duchu Kmicic i począł się bić w piersi, bo mu się teraz zdawało, że
grzeszył ciężko, sądząc, że już wszystko przepadło i że znikąd nie masz nadziei.
Po ukończonym nabożeństwie zatrzymał pierwszego napotkanego zakonnika i oznajmił mu, że w
sprawie kościoła i klasztoru chce się widzieć z przeorem.
Przeor dał mu natychmiast posłuchanie. Był to człowiek w dojrzałym wieku, który już ku
wieczorowi się zbliżał. Twarz miał niezmiernie pogodną. Czarna gęsta broda okalała mu
oblicze, a oczy miał niebieskie, spokojne i patrzące przenikliwie. W swoim białym habicie
wyglądał po prostu jak święty. Kmicic ucałował go w rękaw szaty, a on ścisnął go za głowę
i spytał, kto jest i skąd przybywa?
- Przybywam ze Źmudzi - odrzekł pan Andrzej - aby Najświętszej Pannie, utrapionej
ojczyźnie i opuszczonemu panu służyć, przeciw którym dotąd grzeszyłem, co wszystko na