a już na was, szlachtę, tak łaskaw, że aż Szwedzi wam zazdroszczą.
- Aby tylko pieniądze były w skarbie...
- Karol Gustaw to nie wasz dawny Jan Kazimierz, który nawet u Źydów zapożyczać się
musiał, bo co miał, to zaraz pierwszemu proszącemu oddał. Zresztą, byle się pewna impreza
udała, to pieniędzy w skarbcu nie zabraknie.
- O jakiej imprezie wasza mość mówisz?
- Za mało się znamy, panie kawalerze, abym ci się miał spuścić z sekretu. Wiedz jeno to,
że za tydzień albo za dwa skarbiec króla szwedzkiego tak będzie ciężki jako sułtański.
- To chyba jaki alchemik pieniędzy mu narobi, bo ich w tym kraju skądinąd nie dostać.
- W tym kraju? Dość rękę śmiele wyciągnąć. A na śmiałości nam nie braknie. Dowód w tym,
że tu panujem.
- Prawda! prawda! -rzekł Kmicic- bardzośmy z tego panowania radzi, zwłaszcza jeśli nas
nauczycie, jakim sposobem pieniądze jak wióry zbierać...
- Te sposoby były w waszej mocy, ale wy byście woleli z głodu poginąć niż jeden grosz
stamtąd wziąść. Kmicic spojrzał bystro na oficera.
- Bo są takie miejsca, na które strach nawet i Tatarom rękę podnieść! - rzekł.
- Zanadtoś domyślny, panie kawalerze - odpowiedział oficer - i to pamiętaj, że nie do
Tatarów, jeno do Szwedów po pieniądze jedziesz.
Dalszą rozmowę przerwało przybycie nowego pocztu. Oficer widocznie go oczekiwał, bo
wypadł pospiesznie z karczmy. Kmicic zaś wyszedł za nim i stanął we drzwiach sieni, aby
się przyjrzeć, kto przyjeżdża.
Naprzód zajechała zamknięta kolaska zaprzężona w cztery konie, a otoczona oddziałem
szwedzkich rajtarów, i zatrzymała się przed karczmą. Ów oficer, który z Kmicicem
rozmawiaÅ‚, posunÄ…Å‚ siÄ™ ku niej żywo í otworzywszy drzwiczki zÅ‚ożyÅ‚ gÅ‚Ä™boki ukÅ‚on
siedzÄ…cej wewnÄ…trz osobie.
?Musi być ktoś znaczny..." - pomyślał Kmicic.
Tymczasem z karczmy wyniesiono płonące pochodnie. Z karety wysiadł poważny personat,
czarno z cudzoziemska ubrany w płaszcz długi do kolan, podbity tołubem lisim, i w
kapeluszu z piórami.
Oficer chwycił pochodnię z rąk rajtara i skłoniwszy się raz jeszcze, rzekł:
- Tędy, ekscelencjo!
Kmicic cofnął się co prędzej do zajazdu, a oni weszli zaraz za nim. W izbie oficer
skłonił się po raz trzeci i rzekł:
- Ekscelencjo! Jestem Weyhard Wrzeszczowicz, ordinarius prowiantmagister jego królewskiej
mości Karola Gustawa, wysłany z eskortą na spotkanie waszej ekscelencji.
- Miło mi poznać tak zacnego kawalera - rzekł czarno ubrany personat oddając ukłon za
ukłon.
- Czy ekscelencja chce zatrzymać się dłużej, czy dalej zaraz jechać?... Jego królewska
mość pilno życzy sobie widzieć waszą ekscelencję.