lektory on-line

Syzyfowe prace - Stefan Żeromski - Strona 39

z kąta w kąt i stękał. Naraz spostrzegł Marcinka, który lokował się właśnie za krzesłem matki —
wstrzymał się i przestając mlaskać, spytał:
— A to znowu co za jeden?
— No, cóż ma być za jeden! — zawołała opryskliwie „stara Przepiórzyca” — syn pani Borowiczowej.
Pochwaliłbyś go radca oto, bo zdał do szkół, do wstępnej klasy…
— Co znowu? Ja? Chcesz jejmość, żebym ja chwalił takie postępowanie? Ja mam chwalić za to, że
się najniepotrzebniej pcha dzieci do szkół… Paradne!
— Jak to… najniepotrzebniej, łaskawy panie? — wtrąciła pani Borowiczowa dotknięta do żywego.
— Najniepotrzebniej! — zawyrokował stary radca i urwał rozmowę. Wyjął potem z papierowej
torebki cukierek landryna i zaczął go ssać przymykając oczy.
— Facecja! słowo uczciwości!… — zaśmiał się drugi radca.
— Znowu coś nowego wymyślił? — zapytała pani Przepiórkowska radcę Grzebickiego.
— Wcale nic nowego i nie wymyślił, jeśli jejmość chcesz wiedzieć… — rzekł Somonowicz. —
Wszystko idzie do szkół, wszystko się pcha do fraka. Jest nadmiar tego wszystkiego, oto co mówię
od lat tylu. Byle szewczyna, krawczyna, już pędraczka do terminu nie oddaje, tylko na mędrca, na
mędrca! A na mędrca nie każdego Pan Bóg powołał, toteż naokoło siebie widzisz jejmość jakichś
rozgrymaszonych, rozlazłych, rozkisłych półmędrców, ćwierćmędrców albo i całkiem głupich
mazgajów. A ja już widziałem, moja jejmość, jaki to z takiej mąki chleb bywa. Oto, co ja mówię…
— Przesada, jak zawsze… — wyszeptał piskliwym głosem pan Grzebicki, rozczesując palcami lewej
ręki swe faworyty.
— To samo słyszałem i *wtedy*, akurat to samo słowo: przesada… — odrzekł Somonowicz głosem
gardłowym, patrząc nie na radcę Grzebickiego, lecz na Marcinka.
— Wtedy rząd nie stawiał tych dzikich wymagań…
— Rząd zawsze wie, co robi, i teraz wie również, a nadto czyni, co do niego należy w takim porządku
rzeczy. Nie trzeba było…
— Przecie ja, mój radco, nie zarzucam rządowi złych intencji i daleki jestem w ogóle od myślenia o
tym. Nie należy jednak, zdaje mi się, pałać pożądaniem tłumienia oświaty, che-che… — szydził mały
radca.
— Powtarzam jeszcze raz, że nie wszyscy możemy być filozofami, bo któż by świnie pasał? — rzekł
radca grubianin, zabierając się do wydobycia z torebki trzeciego cukierka.
— Nigdy, zdaje mi się, nie brakowało jeszcze urzędników do spełniania, zaszczytnego zresztą jak
każdy inny, obowiązku pastuchów trzody chlewnej. Obawiać by się raczej trzeba ich nadmiaru.
— Wolę ja nadmiar świniopasów niż nadmiar mądralów.
— Co kto lubi.
— Nie o to chodzi, co kto lubi, tylko o to, gdzie jest rozum, ergo racja. Czy powiesz mi waćpan, że
może nie od półmędrków wychodziła ta inicjatywa, ów tak zwany *duch*? Czy nie w tych łbach, z
błota podniesionych, lęgła się anarchia? O to właśnie pytam się waćpana po raz tysiączny!
— Ależ na miłość boską, przecie z tych głów, jak radca mówisz, z błota podniesionych, wypływało
również, że się tak wyrażę, światło.
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional