lektory on-line

Potop - Henryk Sienkiewicz - Strona 375

w Przasnyszu, i nie mogąc powodów zrozumieć, wypytywał o nie napotykaną po drodze
szlachtÄ™.
- Im dalej ku Warszawie waść pojedziesz - odpowiedział jeden z jadących - tym ich
sroższymi obaczysz ciemiężycielami. Gdzie świeżo przyjdą i jeszcze się nie ubezpieczą,
tam są łaskawsi. Rozkazy królewskie przeciw ciemiężycielom sami promulgują i kapitulację
ogłaszają; ale gdzie się już czują pewni i gdzie w pobliżu zamki jakowe obsadzili, tam
wnet wszystkie przyrzeczenia łamią, względów żadnych nie zachowują, krzywdzą, obdzierają,
rabują, na kościoły, duchownych i na święte panienki nawet ręce podnoszą. Nic to tu
jeszcze, ale co się w szczerej Wielkopolsce dzieje, na to słów w ludzkiej gębie brakuje...
Tu począł opowiadać szlachcie, co działo się w Wielkopolsce, jakich zdzierstw, gwałtów i
zabójstw dopuszczał się srogi nieprzyjaciel, jak palce do kurków wkręcano, mękami
morzono, ażeby się o pieniądzach wywiedzieć, jak księdza prowincjała Braneckiego w samym
Poznaniu zabito, a nad Iudem prostym znęcano się tak okropnie, że włosy w czuprynie dębem
na samą myśl stawały.
- Przyjdzie do tego wszędzie - mówił szlachcic.
- Kara boska... SÄ…d ostateczny bliski... Coraz gorzej i gorzej, a znikÄ…d poratowania!...
- Dziwne mi to -rzekł Kmicic - bo ja nietutejszy i humorów ludzkich w tych stronach nie
znam, że tak waszmościowie znosicie cierpliwie owe uciski, szlachtą i ludźmi rycerskimi
będąc?
- Z czymże się porwiemy? - odpowiedział szlachcic - z czym?... W ich ręku zamki, fortece,
armaty, prochy, muszkiety, a nam ptaszniczki nawet poodejmowano. Była jeszcze nadzieja w
panu Czarnieckim, ale gdy on w więzach, a król jegomość na Śląsku, kto o oporze
pomyśli?... Ręce są, jeno nie ma nic w rękach i głowy nie ma...
- I nadziei nie ma! -rzekł głucho Kmicic.
Tu przerwali rozmowę, bo nadjechali na oddział szwedzki wiodący wozy, drobną szlachtę i
?rekwizycje". Dziwny to był widok. Wąsaci i brodaci rajtarowie siedzieli na spasłych jak
byki koniach; każden wsparty w bok prawą ręką, z kapeluszem na bakier, z dziesiątkami
gęsi i kur natroczonych przy kulbace, jechał wśród tumanu pierza. Patrząc na ich
wojownicze i dumne twarze łatwo było poznać, jak im było pańsko, wesoło i bezpiecznie. A
bracia drobna szła piechotą przy wozach, niejeden boso, z głowami pospuszczanymi na
piersi, zhukana, trwożliwa, częstokroć biczami do pośpiechu naglona.
Kmicicowi, gdy to ujrzał, wargi poczęły się trząść jak w febrze i jął powtarzać do owego
szlachcica, z którym jechał:
- Oj ! ręce swędzą, ręce swędzą, ręce swędzą !
- Cicho waść, na miłosierdzie boże! -Odrzekł szlachcic-zgubisz siebie, mnie i dziatki
moje!
Nieraz jednak miał pan Andrzej przed sobą jeszcze dziwniejsze widoki. Oto czasem między
oddziałami rajtarskimi spostrzegał idące z nimi mniejsze lub większe gromadki szlachty
polskiej, ze zbrojną czeladzią, wesołe, śpiewające, pijane, a ze Szwedami i z Niemcami za
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional