Bogusław rozśmiał się, a pani Korfowa mówiła dalej, nie ustając się krygować:
- Panów żołnierzy więcej pojedynki obchodzą, a my, niewiasty, rade byśmy też coś o
amorach waszej książęcej mości usłyszeć, o których wieści aż tu nas dochodziły.
- Nieprawdziwe, pani dobrodziejko, nieprawdziwe... Wszystko jeno przez drogę urosło...
Swatano mnie, to prawda... Jejmość królowa francuska była tak łaskawa...
- Z księżniczką de Rohan - dorzucił Janusz.
- Z drugą, de la Forse - dodał Bogusław - ale że właśnie sercu ani nawet sam król nie
może kochania nakazać, a dostatków, chwała Bogu, nie potrzebujemy we Francji szukać,
przeto nie mogło być chleba z tej mąki... Grzeczne to były panny, co prawda, i nad
imaginację urodziwe, ale przecie są u nas jeszcze urodziwsze... i nie potrzebowałbym z
tej komnaty wychodzić, by takie znaleźć...
Tu rzucił długie spojrzenie na Oleńkę, która udając, że nie słyszy, poczęła coś mówić do
pana miecznika rosieńskiego, a pani Korfowa znów głos zabrała:
- Nie brak i tu gładkich, nie masz jeno takich, które by waszej książęcej, mości fortuną
i urodzeniem wyrównać mogły.
- Pozwolisz, jejmość dobrodziejka, że zaneguję - odparł żywo Bogusław - bo, naprzód, nie
myślę ja tego, aby szlachcianka polska czymś podlejszym od Rohanówien i od Forsów być
miała, po drugie, nie pierwszyzna to Radziwiłłom ze szlachciankami się żenić, jako i
dzieje liczne podają tego przykłady. Upewniam też jejmość dobrodziejkę, że ta
szlachcianka, która Radziwiłłową zostanie, nawet na dworze francuskim przed tamtejszymi
księżniczkami krok i prym weźmie.
- Ludzki pan!... -szepnął Oleńce miecznik rosieński.
- Tak ja to zawsze rozumiałem - mówił dalej Bogusław - choć nieraz wstyd mi za szlachtę
polską, gdy ją z zagraniczną porównam, bo nigdy by się tam nie zdarzyło to, co się tu
zdarzyło, że wszyscy pana swego opuścili, ba, że dybać na jego zdrowie gotowi. Szlachcic
francuski najgorszego uczynku się dopuści, ale pana swego nie zdradzi...
Obecni poczęli spoglądać na siebie i na księcia z zadziwieniem. Książę Janusz zmarszczył
się i nasrożył, a Oleńka utkwiła swe niebieskie oczy z wyrazem podziwu i wdzięczności w
twarzy Bogusławowej.
- Wybacz wasza książęca mość - rzekł Bogusław zwracając się do Janusza, który jeszcze
ochłonąć nie zdołał - wiem, że nie mogłeś inaczej postąpić, że cała Litwa by zginęła,
gdybyś był za moją radą poszedł; ale przecie, czcąc cię jako starszego i kochając jak
brata, nie przestanę z tobą o Jana Kazimierza się spierać. Jesteśmy między sobą, więc
mówię, co myślę: nieopłakany pan, dobry, łaskawy, pobożny, a mnie podwójnie drogi ! Toż
ja go pierwszy z Polaków odprowadzałem, gdy go z francuskiego więzienia wypuszczono.
Dzieckiem jeszcze prawie byłem podówczas, ale tym bardziej nigdy tego nie zapomnę i
chętnie bym krew moją oddał, by go przynajmniej od tych zasłonić, którzy praktyki przeciw
świętej jego osobie poczynają.
Januszowi, jakkolwiek zrozumiał już grę Bogusławową, wydała się ona jednak zbyt śmiałą i