- Głupiś! -odpowiedział Zagłoba. - Na tobie od razu się poznał, i jeżeli cię zowie
dzierżawcą, nie kpem z Wąsoszy, to jeno przez politykę!
- To może i jegomości przez politykę admirował? - odparł Rzędzian.
- Obacz, jak chleb bodzie; ożeń się, panie dzierżawco, a będziesz jeszcze lepiej bódł...
Ja w tym !
- Wszystko to dobre -rzekł Wołodyjowski - ale jeśli on tak szczerze nam życzy, to czemu
sam do nas nie przyjechał zamiast się jako wilk koło nas przemykać i ludzi nam kąsać?
- Nie twoja głowa, panie Michale - odpowiedział Zagłoba. - Co my uradzimy, to ty rób, a
źle na tym nie wyjdziesz. Źeby twój dowcip wart był twojej szabli, to byś już hetmanem
wielkim na miejscu pana Rewery Potockiego był. A po co Kmicic miał tu przyjeżdżać?... Czy
nie po to, żebyś mu tak samo nie wierzył, jak pismu jego nie wierzysz, z czego by zaraz i
do wielkiej kłótni dojść mogło, bo to zadzierżysty kawaler? A dajmy, żebyś ty uwierzył,
to co by rzekli inni pułkownicy, jako Kotowski, Źeromski albo Lipnicki?... Co by rzekli
twoi ludzie laudańscy? Czyby go nie usiekli, gdybyś tylko głowę odwrócił?
- Ojciec ma rację -rzekł Jan Skrzetuski - on tu nie mógł przyjechać.
- To czego do Szwedów jedzie? - powtórzył uparty pan Michał.
- Diabeł go wie, czy do Szwedów, diabeł wie, co w tę szaloną pałkę mogło strzelić! Nic
nam do tego, my oto z ostrzeżenia korzystajmy, jeżeli głowy chcemy unieść.
- Tu nie ma się co i namyślać - rzekł Stanisław Skrzetuski.
- Trzeba co prędzej zawiadomić Kotowskiego, Źeromskiego, Lipnickiego i tego drugiego
Kmicica - mówił Jan Skrzetuski. - Wyślij do nich, Michale, co prędzej wieści, ale nie
pisz im, kto ostrzega, bo z pewnością by nie uwierzyli.
- My jedni będziemy wiedzieli, czyja zasługa, i w swoim czasie nie omieszkamy jej
promulgować! - zakrzyknął Zagłoba. - Dalej, żywo, Michale!
- A sami pod Białystok ruszymy, wszystkim tam zbór naznaczywszy. Dałby Bóg wojewodę
witebskiego jak najprędzej ! - rzekł Jan.
- Z Białegostoku trzeba będzie do niego deputatów od wojska wysłać. Da Bóg, staniemy do
oczu panu hetmanowi litewskiemu - mówił Zagłoba-w równej albo i lepszej sile. Nam się na
niego nie porywać, ale pan wojewoda witebski to co innego. A zacnyż to pan! a cnotliwy!
nie masz takiego drugiego w Rzeczypospolitej!
- Jegomość znasz pana Sapiehę? - pytał Stanisław Skrzetuski.
- Czy znam? Znałem go pachołkiem, nie większym od mojej szabli. Ale już był jako anioł.
- Toż on teraz nie tylko majętności, nie tylko srebra i klejnoty, ale ponoś i skuwki na
rzędzikach na pieniądze przetopił, byle jak najwięcej wojska przeciw nieprzyjaciołom
ojczyzny zaciągnąć - rzekł pan Wołodyjowski.
- Dzięki Bogu, że choć taki jeden jest - odrzekł Stanisław - bo pamiętacie, jakeśmy to i
Radziwiłłowi ufali?
- Bluźnisz waść! - krzyknął Zagłoba. - Wojewoda witebski! ba! Ba! Niech żyje wojewoda
witebski!... A ty, Michale, do ekspedycji! żywo do ekspedycji! Niechże tu piskorze w tym