strzałów, następnie wrzaski i kwik koni. Zawrzała bitwa przy Rzędzianowych wozach, pod
które jego czeladź się schroniła, laudańscy szukali również pod nimi ucieczki, i wówczas
to właśnie parobcy, biorąc ich za napastników, dali kilkakroć do nich ognia.
- Poddajcie się! -krzyczał stary Kiemlicz zapuszczając ostrze swej szabli między szprychy
woza i bodąc na oślep ukrytych pod nim ludzi.
- Stój! poddajem się! - odpowiedziało kilka głosów.
I wnet czeladź z Wąsoszy poczęła wyrzucać spod wozu szable i szturmaki, następnie samych
wyciągali za łeb młodzi Kiemlicze, aż stary zakrzyknął:
- Do wozów! Brać, co w ręce wpadnie! Źywo! żywo! do wozów!
Młodzi nie dali sobie trzeci raz rozkazu powtórzyć i rzucili się do odpinania opony, spod
której łuby Rzędzianowe ukazywały wypukłe boki. Już poczęli i łuby wyrzucać, gdy nagle
zabrzmiał głos Kmicica:
- Stój!
I Kmicic, popierając ręką rozkaz, począł ich płazować krwawą szablą.
Kosma i Damian uskoczyli pośpiesznie na bok.
- Wasza miłość!... nie można? - pytał pokornie stary.
- Wara! - krzyknÄ…Å‚ Kmicic. - Szukaj mi starosty!
Kopnęli się tedy w mig Kosma i Damian, a za nimi ojciec, i po kwadransie ukazali się
znowu, prowadząc Rzędziana, który ujrzawszy Kmicica skłonił się nisko i rzekł:
- Z przeproszeniem waszej miłości, krzywda mi się tu dzieje, bo ja z nikim wojny nie
szukał, a że znajomych jadę odwiedzić, to wolno każdemu...
Kmicic, wsparty na szabli, oddychał ciężko i milczał, więc Rzędzian mówił dalej:
- Ja tam ni Szwedom, ni księciu hetmanowi żadnej krzywdy nie uczynił, jenom do pana
Wołodyjowskiego jechał, bo stary mój znajomy i na Rusi my razem wojowali... A po co mnie
guza szukać?! Nie byłem w Kiejdanach i nic mi do tego, co tam było... Ja patrzę, bym
skórę całą wywiózł i żeby to, co mi Bóg dał, nie przepadło... Bom tego też nie ukradł,
ale w pocie czoła zarobił...Nic mnie do całej tej sprawy! Niech mnie wasza wielmożność
pozwoli wolno jechać...
Kmicic oddychał ciężko, patrząc wciąż jakby z roztargnieniem na Rzędziana.
- Proszę pokornie waszej wielmożności! - zaczął znów starosta. - Wasza wielmożność
widziała, że ja tych ludzi nie znał i przyjacielem im nie byłem. Napadli na waszą miłość,
to mają za swoje, ale za co ja mam cierpieć, za co moje ma przepadać? Com ja zawinił?
Jeżeli nie może inaczej być, to ja żołnierzom waszej wielmożności wykupię się, choć mnie,
ubogiego człeka, na wiele nie stać... Po talarze im dam, żeby im fatyga na darmo nie
wyszła...Dam i po dwa... a wasza wielmożność przyjmie też ode mnie...
- Zakryć te wozy! -krzyknął nagle Kmicic - a waszeć bierz rannych i jedź do diabła!
- Dziękuję pokornie jegomości - rzekł pan dzierżawca z Wąsoszy.
Wtem zbliżył się stary Kiemlicz wysuwając naprzód dolną wargę z resztkami zębów i jęcząc:
- Wasza miłość... to nasze... Zwierciadło sprawiedliwości... to nasze...