Usłyszawszy to pan Andrzej zakręcił się po izbie i usiadł w najciemniejszym jej kącie,
gdzie okap komina rzucał gruby cień na róg stołu, a tymczasem sprzed sieni doszedł tętent
i parskanie koni i po chwili kilku ludzi weszło do izby.
Idący na czele, chłop olbrzymi, stukał drewnianą nogą w luźne deski, którymi izba była
wyłożona. Kmicic spojrzał nań i serce zabiło mu w piersiach.
Był to Józwa Butrym, zwany Beznogim.
- A gdzie gospodarz? - spytał stanąwszy na środku izby.
- Jestem ! - odrzekł karczmarz - do usług waszmości.
- Dla koni obrok!
- Nie ma u mnie obroków, chyba ci panowie użyczą.
To rzekłszy karczmarz wskazał na Rzędziana i koniuchów.
- Czyi to ludzie? -spytał Rzędzian.
- A ktoś waćpan sam?
- Starosta z WÄ…soszy.
Rzędziana, jako dzierżawcę starostwa, zwali zwykle właśni jego ludzie starostą i on się
sam tak nazywał w ważniejszych okazjach.
Ale Józwa Butrym zmieszał się widząc, z jak wysoką osobą ma do czynienia, więc zdjął
czapkę i rzekł łagodnym tonem:
- Czołem, wielmożny panie... Po ciemku nie można godności rozeznać.
- Czyi ludzie? -powtórzył Rzędzian biorąc się w boki.
- Laudańscy, z chorągwi dawniej billewiczowskiej, a dziś pana Wołodyjowskiego.
- Dla Boga! to pan Wołodyjowski jest w Szczuczynie?
- Osobą swoją i z innymi pułkownikami, którzy ze Źmudzi przyszli.
- Bogu chwała, Bogu chwała! - powtórzył uradowany pan starosta.
-A jacyż to pułkownicy są z panem Wołodyjowskim?
- Był pan Mirski -mówił Butrym - ale go szlag po drodze trafił, a jest pan Oskierko, pan
Kowalski, dwóch panów Skrzetuskich.
- Jakich Skrzetuskich? - zakrzyknął Rzędzian. - Zali jeden z nich nie pan Skrzetuski z
Burca?
- Tego nie wiem skąd - odparł Butrym - jeno wiem, że to jest pan Skrzetuski zbarażczyk.
- Rety! to mój pan!
Tu spostrzegł Rzędzian, jak dziwnie brzmi taki okrzyk w ustach pana starosty, i dodał:
- Mój pan kum, chciałem rzec.
Tak mówiąc nie zmyślał pan starosta, bo istotnie pierwszego syna Skrzetuskiego, Jaremkę,
do chrztu trzymał w drugą parę. Tymczasem Kmicicowi, siedzącemu w ciemnym kącie izby,
myśli jedna za drugą poczęły się cisnąć do głowy. Naprzód zburzyła się w nim dusza na
widok groźnego szaraka i ręka mimo woli chwyciła za szablę. Wiedział bowiem Kmicic, że to
głównie Józwa przyczynił się do rozsiekania kompanionów i jego samego najzaciętszym był
wrogiem. Dawny pan Kmicic kazałby go w tej chwili porwać i końmi włóczyć, lecz dzisiejszy