nim uwagi: Dziwno im było, że to już pan Babinicz, nie pan Kmicic, że go mają z waszecia
traktować, a najbardziej ruszał na to ramionami i wąsami stary Soroka, który, patrząc jak
w tęczę w groźnego pułkownika, mruczał do Biłousa:
- Chyba mi ów waszeć przez gardziel nie przejdzie. Niech mnie zabije, a ja taki po
staremu oddam, co mu się należy!
- Jak rozkaz, to rozkaz! - odrzekł Biłous. - Ale się pułkownik zmienił okrutnie.
Nie wiedzieli żołnierze, że i dusza w panu Andrzeju zmieniła się tak samo jaki zewnętrzna
postać.
- Ruszaj! -krzyknął nagle pan Babinicz.
Zaklaskały bicze, jeźdźcy otoczyli stadko koni, które zbiły się w kupę, i ruszono.
tom II
Rozdział IV
Idąc samą granicą między województwem trockim a Prusami, szli przez lasy obszerne i
bezdroża, Kiemliczom tylko znajome, aż weszli do Prus i dotarli do Łęgu, czyli jak stary
Kiemlicz nazywał, do Ełku, gdzie zasięgnęli nowin o rzeczach publicznych od bawiącej tam
szlachty, która przed Szwedami pod moc elektorską się schroniła wraz z żonami, dziećmi i
dobytkiem.
Łęg wyglądał jak obóz, a raczej można by rzec, że sejmik jakowyś się w nim odprawuje.
Szlachta piła pod wiechami piwo pruskie i rozprawiała, a coraz ktoś nowiny przywoził. Nie
dopytując się o nic i tylko nadstawiając bacznie ucha dowiedział się pan Babinicz, że
Prusy Królewskie i możne w nich miasta stanowczo opowiedziały się po stronie Jana
Kazimierza i już układ z elektorem zawarły, aby się wspólnie przeciw każdemu
nieprzyjacielowi bronić. Mówiono jednak, że mimo układu znamienitsze miasta nie chciały
przyjąć załóg elektorskich, bojąc się, aby ów przebiegły książę, raz usadowiwszy się w
nich zbrojną ręką, nie chciał potem na zawsze ich zagarnąć, albo żeby w stanowczej chwili
ze Szwedami się zdradziecko nie połączył, do czego wrodzona Chytrość zdolnym go czyniła.
Szlachta szemrała na tę nieufność mieszczan, ale pan Andrzej, znający praktyki
radziwiłłowskie z elektorem, gryzł się tylko w język, by nie wypowiedzieć wszystkiego, co
mu było wiadome. Powstrzymywała go od tego myśl, że niebezpiecznie było w Prusach
elektorskich mówić głośno przeciw elektorowi, a po wtóre, że szaremu szlachetce, który na
targ z końmi przyjechał, nie wypadało wdawać się w zawiłe materie polityczne, nad którymi
najbieglejsi statyści próżno głowy łamali.
Przedawszy więc parę koni, a dokupiwszy natomiast nowych, jechali dalej wzdłuż granicy
pruskiej, ale już traktem wiodącym z Łęgu do Szczuczyna leżącego w samym kącie
województwa mazowieckiego, między Prusami z jednej a województwem podlaskim z drugiej
strony. Do Szczuczyna samego nie chciał jednak pan Andrzej jechać, a to z tej okazji, że
dowiedział się, iż w mieście stoi kwaterą jedna chorągiew konfederacka, której
pułkownikuje pan Wołodyjowski.
Widocznie pan Wołodyjowski musiał iść mniej więcej tą samą drogą, którą jechał teraz