lektory on-line

Quo vadis - Henryk Sienkiewicz - Strona 315

Więc począł patrzeć, czy przynajmniej między augustianami nie dostrzeże zwróconych ku dołowi
palców na znak śmierci. Lecz Petroniusz trzymał wzniesioną do góry dłoń, patrząc przy tym niemal
wyzywająco w jego twarz. Przesądny, ale skłonny do uniesień Westynus, który bał się duchów, ale
nie bał się ludzi, dawał znak łaski. Toż samo czynił senator Scewinus, toż samo Nerwa, toż samo
Tuliusz Senecjo, toż samo stary, słynny wódz Ostoriusz Skapula, toż samo Antystiusz, toż samo Pizo i
Wetus, i Kryspinus, i Minucjusz Termus, i Poncjusz Telezynus, i najpoważniejszy, czczony przez lud
Trazeasz. Na ten widok cezar odjął szmaragd od oka z wyrazem pogardy i urazy, gdy wtem Tygellin,
któremu chodziło o to, by na złość uczynić Petroniuszowi, pochylił się i rzekł:
— Nie ustępuj, boski, mamy pretorianów.
Wówczas Nero zwrócił się w stronę, gdzie komendę nad pretorianami trzymał srogi i oddany mu
dotychczas całą duszą Subriusz Flawiusz, i ujrzał rzecz nadzwyczajną. Twarz starego trybuna była
groźna, ale zalana łzami, i rękę trzymał wzniesioną w górę na znak łaski.
Tymczasem tłumy poczęła ogarniać wściekłość. Kurzawa wzbiła się spod tupiących nóg i przesłoniła
amfiteatr. Wśród okrzyków odzywały się głosy: „Ahenobarbus! Matkobójca! Podpalacz!”
Nero zląkł się. Lud był wszechwładnym panem w cyrku. Poprzedni cezarowie, a zwłaszcza Kaligula,
pozwalali sobie czasem iść wbrew jego woli, co zresztą wywoływało zawsze rozruchy, dochodzące
nawet do przelewu krwi. Lecz Nero w odmiennym był położeniu. Naprzód, jako komediant i
śpiewak, potrzebował łaski ludu, po wtóre, chciał go mieć po swej stronie przeciw senatowi i
patrycjuszom, a wreszcie po pożarze Rzymu usiłował wszelkimi sposobami przejednać go sobie i
zwrócić jego gniew na chrześcijan. Zrozumiał wreszcie, że sprzeciwiać się dłużej było wprost
niebezpiecznie. Rozruch, poczęty w cyrku, mógł ogarnąć całe miasto i mieć nieobliczalne
następstwa.
Spojrzał więc raz jeszcze na Subriusza Flawiusza, na centuriona Scewina, krewnego senatora, na
żołnierzy i widząc zmarszczone wszędzie brwi, wzruszone twarze i utkwione w siebie oczy, dał znak
łaski.
Wówczas grzmot oklasków rozległ się od góry do dołu. Lud pewien już był życia skazanych, gdyż od
tej chwili wchodzili oni pod jego opiekę i nawet cezar nie ośmieliłby się ścigać ich dłużej swą zemstą.
Rozdział sześćdziesiąty siódmy
Czterech Bityńczyków niosło ostrożnie Ligię do domu Petroniusza, Winicjusz zaś i Ursus szli obok,
śpiesząc się, by jak najprędzej oddać ją w ręce greckiego lekarza. Szli w milczeniu, gdyż po
przejściach dnia tego nie mogli się zdobyć na rozmowę. Winicjusz był dotychczas jakby na wpół
przytomny. Powtarzał sobie, że Ligia jest ocalona, że nie grozi jej już ni więzienie, ni śmierć w cyrku,
że nieszczęścia ich skończyły się raz na zawsze i że zabiera ją do domu, by nie rozłączyć się z nią
więcej. I zdawało mu się, że to raczej początek jakiegoś innego życia niż rzeczywistość. Od czasu do
czasu pochylał się nad otwartą lektyką, by patrzeć na tę kochaną twarz, która przy świetle księżyca
wydawała się uśpioną, i powtarzał w myśli: „To ona! Chrystus ocalił ją!” Przypominał sobie także, że
do spoliarium, dokąd obaj z Ursusem odnieśli Ligię, nadszedł jakiś nie znany mu lekarz i zapewnił go,
że dziewczyna żyje i żyć będzie. Na myśl o tym radość rozpierała mu tak piersi, że chwilami słabł i
wspierał się na ramieniu Ursusa, nie mogąc iść o własnej mocy. Ursus zaś patrzył w usiane
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional