lektory on-line

Krzyżacy - Strona 309

młodym rycerzem był Zbyszko. Wobec tego nie było chwilowo po co jechać do Malborga, bo
jakkolwiek wielki szpitalnik lub inni pozostali tam urzędnicy zakonni i rycerze mogliby
może jeszcze dokładniejszych udzielić wskazówek, jednakowoż żadną miarą nie mogli
powiedzieć, gdzie na razie bawi Zbyszko. Zresztą sam Maćko wiedział najlepiej, gdzie go
znaleźć, nietrudno bowiem było domyślić się, że krąży koło Szczytna albo jeżeli tam
Danusi nie znalazł, czyni poszukiwania po dalszych wschodnich zamkach i komturiach.
Nie tracąc więc czasu, ruszyli i oni krzyżackim krajem ku wschodowi i Szczytnu. Droga
szła im sporo, gdyż gęste miasta i miasteczka połączone były gościńcami, które Krzyżacy,
a raczej kupcy w miastach osiedli, w dobrym utrzymywali stanie, prawie nie gorszym niż
polskie, które powstały pod opieką gospodarnej i sprężystej króla Kazimierzowej ręki.
Przy tym pogoda nastała cudna. Noce były gwiaździste, dni jasne, a w porze południowego
udoju powiewał ciepły, suchy wiaterek, który napełniał czerstwością i zdrowiem piersi
ludzkie. Zazieleniły się zboża na polach, łąki pokryły się hojnie kwieciem, a lasy
sosnowe poczęły ronić woń żywiczną. Przez całą drogę do Lidzbarku, a stamtąd do Działdowa
i dalej do Niedzborza podróżni nie widzieli ani chmurki na niebie. W Niedzborzu dopiero w
nocy przyszła ulewa z grzmotami, które pierwszy raz tej wiosny słyszano, ale trwała
krótko i nazajutrz rozbłysnął znów poranek przejasny, różowy, złoty i tak świetlisty, że
jak okiem sięgnąć wszystko lśniło jednym bisiorem brylantów i pereł, cała zaś kraina
zdawała się uśmiechać niebu i radować się z bujnego życia.
W taki to ranek wykręcili z Niedzborza ku Szczytnu. Granica mazowiecka nie była daleko i
łatwo by im przyszło nawrócić do Spychowa. Była chwila nawet, że Maćko chciał to uczynić,
ale rozważywszy wszystko, wolał dotrzeć wprzód do strasznego krzyżackiego gniazda, w
którym tak ponuro rozstrzygnęła się część Zbyszkowych losów. Wziąwszy więc chłopa
przewodnika, kazał mu prowadzić poczet ku Szczytnu, choć i przewodnik nie był konieczny,
albowiem z Niedzborza szedł prosty gościniec, na którym niemieckie mile były białymi
kamieniami znaczone.
Przewodnik jechał kilkadziesiąt kroków naprzód, za nim konno Maćko z Jagienką, następnie
dość daleko za nimi Czech ze śliczną Sieciechówną, a dalej szły wozy otoczone przez
zbrojnych pachołków. Ranek był wczesny. Różana barwa nie zeszła jeszcze ze wschodniej
strony nieba, choć słońce świeciło już, zmieniając na opale krople rosy na drzewach i
trawach.
- Nie boisz się jechać do Szczytna? - zapytał Maćko.
- Nie boję się - odrzekła Jagienka. - Pan Bóg nade mną, bom sierota.
- Bo tam nijakiej wiary nie dotrzymują. Najgorszy pies był ci wprawdzie ów Danveld,
którego Jurand razem z Gotfrydem zgładził... Tak powiadał Czech. Drugi po Danveldzie był
Rot-gier, który legł od Zbyszkowego topora, ale i ten stary jest okrutnik, diabłu
zaprzedan... Ludzie nic dobrze nie wiedzą, wszelako ja tak myślę, że jeśli Danuśka
zginęła, to z jego ręki. Gadają, że spotkała go też jakowaś przygoda - ale księżna
powiedziała mi w Płocku, że się wykręcił. Z nim to będziemy mieli w Szczytnie sprawę.
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional