- Co wy teraz robicie?
- Konie bierzem! -odrzekli jednocześnie bliźniacy.
- Komu?
- Komu popadnie.- A najwięcej?
- Zołtareńkowym.
- To dobrze, nieprzyjaciołom wolno brać, ale jeżeli i swoim bierzecie, toście hultaje,
nie szlachta. Co z tymi końmi czynicie?
- Ociec w Prusach sprzedajÄ….
- A Szwedom zdarzało się wam odbierać? Bo to tu gdzieś niedaleko szwedzkie komendy?
Podchodziliście Szwedów?
- Podchodzilim.
- Toście na pojedynczych napadali albo na małe kupki! A gdy się bronili, cóż wy wówczas?
- Pralim.
- Aha! Praliście! Tedy macie swój rachunek u Zołtareńkowych i u Szwedów, i pewnie by wam
na sucho nie uszło, gdybyście im w ręce wpadli?
Kosma i Damian milczeli.
- Niebezpieczny prowadzicie proceder i godniejszy hultajów niż szlachty... Nie bez tego
też musi być, żeby na was jakie wyroki z dawnych czasów nie ciążyły?
- Jakże nie! -odrzekli Kosma i Damian.
- Tak i myślałem. Z których wy stron?
- My tutejsi.
- Gdzie ojciec przedtem mieszkał?
- W Borowiczku.
- Jego była wioska?
- W kolokacji z Kopystyńskim.
- A co się z nim stało?
- Usieklim.
- I musieliście uchodzić przed prawem. Kuso z wami, Kiemlicze, i na gałęziach
pokończycie! Kat wam poświeci, nie może inaczej być!
Wtem drzwi do izby skrzypnęły i wszedł stary niosąc gąsior miodu i dwie szklanki.
Wszedłszy spojrzał niespokojnie na synów i na pana Kmicica, a potem rzekł:
- Idźcie loch zawalić.
Bliźniacy wyszli natychmiast, ojciec zaś nalał miód w jedną szklankę, drugą zaś zostawił
próżną czekając, czy mu Kmicic pić ze sobą pozwoli.
Lecz Kmicic sam pić nie mógł, bo i mówił nawet z trudnością - tak mu rana dolegała.
Widząc to stary rzekł:
- Nie idzie miód na ranę, chybaby samą zalać, żeby się prędzej wypaliła. Wasza miłość
pozwoli obejrzeć i opatrzyć, bo to ja się nie gorzej cyrulika znam na tym?
Kmicic zgodził się, więc Kiemlicz zdjął obwiązki i począł patrzeć pilnie.