Lecz że i to schronisko, z innych powodów, nie wydawało mu się bezpiecznym, chciał
wiedzieć, czego się trzymać, i w tym celu kazał żołnierzom strażować przy drzwiach i
oknach chaty, a sam rzekł do smolarza:
- Weź, chłopie, latarnię i chodź ze mną.
- Chyba łuczywem wielmożnemu panu zaświecę, bo nie masz latarni.
- To świeć łuczywem; spalisz szopę i konie, wszystko mi jedno!
Na takie dictum latarnia znalazła się zaraz w komorze. Soroka kazał chłopu iść naprzód,
sam zaś szedł za nim z pistoletem w garści.
- Kto tu mieszka w tej chacie? - pytał po drodze.
- Panowie mieszkajÄ….
- Jak ich zowiÄ…?
- Tego mi nie wolno powiedzieć.
- Widzi mi się, chłopie, że weźmiesz w łeb!
- Mój jegomość-odpowiedział smolarz-jeślibym zełgał jakie przezwisko, to też musiałbyś
się jegomość kontentować.
- Prawda jest! A siła tych panów?
- Jest stary pan i dwóch paniczów, i dwóch czeladzi.
- Jakże to, szlachta?
- Pewnie, że szlachta.
- I tu mieszkajÄ…?
- Czasem tu, a czasem Bóg wie gdzie!
- A te konie skÄ…d?
- Panowie naprowadzają, a skąd, Bóg wie!
- Rzeknij prawdę: nie rozbijają twoi panowie na gościńcu?
- Czy ja, mój jegomość, wiem? Widzi mi się, że konie biorą, a komu, to nie moja głowa.
- A co z końmi robią?
- Czasem wezmą sztuk dziesięć, dwanaście, ile jest, i popędzą a dokąd, to też nie wiem.
Tak rozmawiając doszli do szopy, z której słychać było parskanie koni i weszli do środka.
- Świeć! -rzekł Soroka.
Chłop podjął latarnię w górę i począł oświecać konie stojące szeregiem przy ścianie.
Soroka opatrywał jednego po drugim okiem znawcy i głową kręcił, językiem mlaskał i
mruczał:
- Nieboszczyk pan Zend rad by był... Są polskie, moskiewskie... a ten wałach niemiec... i
ona klacz także... Zacne konie. A co im dajecie?
- Źeby nie zełgać, mój jegomość, tom tu dwie polanki owsem obsiał jeszcze z wiosny.
- To twoi panowie od wiosny konie sprowadzajÄ…?
- Nie, ale mi czeladnika z rozkazem przysłali.
- ToÅ› ty ich?
- Ja byłem ich, nim na wojnę poszli.