W ciągu kilku miesięcy podczas których książę Ramzes pełnił obowiązki namiestnika Dolnego
Egiptu, jego świątobliwy ojciec coraz bardziej zapadał na zdrowiu. I zbliżała się chwila,
w której pan wieczności, budzący radość w sercach, władca Egiptu i wszystkich krajów;
jakie tylko oświetla słońce, miał zająć miejsce obok czcigodnych poprzedników swoich, w
tebańskich katakumbach, które leżą po drugiej stronie miasta Teb.
Nie był jeszcze zbyt podeszły wiek równego bogom mocarza, który rozdawał życie poddanym i
miał władzę zabierania mężom ich żon według pragnień serca swego. Ale
trzydziestokilkuletnie rządy tak go zmęczyły, że już sam chciał wypocząć, odnaleźć
młodość i piękność swoją w zachodniej krainie, gdzie każdy faraon bez trosk panuje
wiecznie nad ludami tak szczęśliwymi, że nikt i nigdy nie chciał stamtąd powracać.
Jeszcze pół roku temu świątobliwy pan spełniał wszystkie czynności przywiązane do jego
stanowiska, na którym opierało się bezpieczeństwo i pomyślność całego widzialnego świata.
Rankiem, ledwo kur zapiał, kapłani budzili władcę hymnem na cześć wschodzącego słońca.
Faraon podnosił się z łoża i w złocistej wannie brał kąpiel z wody różanej. Po czym
boskie ciało jego było natarte bezcennymi wonnościami, wśród szmeru modłów mających
własność odpędzania złych duchów.
Tak oczyszczony i okadzony przez proroków szedł pan do kapliczki. Odrywał glinianą
pieczęć ode drzwi i wchodził sam jeden do sanktuarium, gdzie na łożu ze słoniowej kości
spoczywał cudowny posąg bożka Ozirisa. Bożek miał ten nadzwyczajny dar, że na każdą noc
odpadały mu ręce, nogi i głowa odcięte niegdyś przez złego boga Seta; lecz po modlitwie
faraona wszystkie członki zrastały się na powrót, bez żadnej przyczyny.
Gdy jego świątobliwość przekonał się, że Oziris znowu jest cały, wydobywał posąg z łoża,
kąpał go, ubierał w drogocenne szaty i - posadziwszy na malachitowym tronie, okadzał go
wonnościami. Ceremonia to nader ważna: gdyby bowiem którego poranku boskie członki
Ozirisa nie zrosły się, byłby to znak, że Egiptowi, jeżeli nie całemu światu, grozi
wielkie nieszczęście.
Po wskrzeszeniu i ubraniu bóstwa jego świątobliwość zostawiał otwarte drzwi kaplicy, aby
przez nie na kraj spływały błogosławieństwa. Zarazem wyznaczał kapłanów, którzy przez
cały dzień mieli pilnować sanktuarium nie tyle przed złą wolą, ile przed lekkomyślnością
ludzką. Nieraz bowiem zdarzało się, że niebaczny śmiertelnik zbliżywszy się zanadto do
najświętszego miejsca narażał się na niewidzialne uderzenie, które pozbawiało go
przytomności, a nawet życia.
Po odprawieniu nabożeństwa szedł pan, otoczony śpiewającymi kapłanami, do wielkiej sali
jadalnej, gdzie stał fotel i stoliczek dla niego i dziewiętnaście innych stoliczków przed
dziewiętnastu posągami wyobrażającymi dziewiętnaście poprzednich dynastii. Gdy zaś władca
usiadł, wbiegały młode chłopcy i dziewczęta ze srebrnymi talerzami, na których było mięso
i ciasta, tudzież z dzbanami wina. Kapłan dozorujący potraw kosztował z pierwszego
talerza i pierwszego dzbanka, które następnie na klęczkach podawano faraonowi, a inne
talerze i dzbany stawiano przed posągami przodków. Gdy zaś władca zaspokoiwszy głód