Pola były również puste, bo stert tego roku na nich nie stawiano. Prosty lud chronił się
w niezgłębione lasy, do których zabierał i spędzał wszelki dobytek, szlachta zaś uciekała
do sąsiednich Prus elektorskich, na razie całkiem od wojny zabezpieczonych. Więc jeno na
drogach i puszczańskich szlakach ruch był niezwykły, bo liczbę zbiegów powiększali ci
jeszcze, którzy mogli z lewego brzegu Wilii, spod ucisku Zołtareńki, się przeprawić. Tych
liczba była ogromna, a mianowicie chłopów, gdyż szlachta, która nie zdołała dotąd z
lewego brzegu uskoczyć, w jasyr poszła lub gardła na progach domów oddała.
Spotykał więc pan Andrzej co chwila całe gromady chłopstwa, z żonami i dziećmi, pędzące
przed sobą trzody owiec, koni i bydła. Ta część
województwa trockiego, dotykająca Prus elektorskich, zamożna była i żyzna, więc lud
bogaty miał co chronić i przechowywać. Zbliżająca się zima nie odstraszała zbiegów,
którzy woleli czekać na lepsze dnie wśród mchów leśnych, w szałasach przykrytych
śniegami, niż we wsiach rodzinnych wyglądać śmierci z rąk nieprzyjaciela.
Kmicic częstokroć zbliżał się do uciekających gromad lub do ognisk nocami w gąszczach
leśnych błyszczących. Wszędy, gdzie tylko trafił na ludzi z lewego brzegu Wilii, spod
Kowna albo z dalszych jeszcze okolic, słyszał straszne opowiadania o okrucieństwach
Zołtareńki i jego sprzymierzonych, którzy wycinali w pień ludność bez uwagi na wiek i
płeć, palili wsie, wycinali
nawet drzewa w sadach, ziemiÄ™ i wodÄ™ tylko zostawujÄ…c. Nigdy zagony tatarskie nie
zostawiały za sobą takich spustoszeń.
Nie samą śmierć tylko zadawano mieszkańcom, bo wprzód mękami najwymyślniejszymi ich
morzono. Wielu z tych ludzi uciekało w obłąkaniu umysłowym. Ci nocami napełniali głębie
leśne strasznymi krzykami; inni, choć już przeszli na tę stronę Niemna i Wilii, choć już
lasy i gąszcze, i bagna przedzieliły ich od watah Zołtareńki, byli ciągle jakby w
gorączce i oczekiwaniu napadu. Wielu wyciągało ręce do Kmicica i jego orszańskich
jeźdźców, błagając o ratunek i miłosierdzie, jak gdyby nieprzyjaciel stał tuż nad nimi.
Uciekały ku Prusom i kolaski szlacheckie wiozące starców, niewiasty i dzieci; za nimi
ciągnęły wozy ze służbą, dostatkami, zapasami żywności, dobytkiem i rzeczami. Wszystko w
popłochu, przestrachu i żałości, że na tułaczkę idzie.
Pan Andrzej pocieszał czasem tych nieszczęśliwych mówiąc im, że rychło już Szwedzi rzekę
przejdą i tamtego nieprzyjaciela het, daleko, wyżeną. Wówczas zbiegowie wyciągali ręce ku
niebu i mówili:
- Daj Bóg zdrowie, daj Bóg szczęście księciu wojewodzie za to, że polityczny naród na
naszą obronę sprowadził. Gdy Szwedzi wejdą, wrócim do domów, do pogorzelisk naszych...
I błogosławiono księcia powszechnie. Z ust do ust podawano sobie wiadomości, że lada
chwila przejdzie Wilię na czele własnych i szwedzkich wojsk. Z góry wychwalano
?skromność" szwedzką, karność i dobre obchodzenie się z mieszkańcami. Radziwiłła zwano
Gedeonem litewskim, Samsonem, zbawcą. Ci ludzie, z okolic dymiących świeżą krwią i
pożarem, wyglądali go jak zbawienia.