wagę przechylą, gdyż jest przyczyna, dla której musi on o moją życzliwość dbać wielce.
Powiem ci, jak co jest, abyś wiedział, jak się tam obracać. Owóż dawno już pan marszałek
objeżdżał mnie jako niedźwiedzia w kniei i starał się z daleka wyrozumieć, czybym
jedynaczki swojej za syna jego, Herakliusza, nie oddał. Dzieci to jeszcze, ale można by
układ uczynić, na którym panu marszałkowi siła zależy, więcej niż mnie, bo drugiej takiej
dziedziczki nie masz w Rzeczypospolitej, a gdyby się dwie fortuny złączyły, to w świecie
nie byłoby równej... Smarowna to grzanka ! A cóż dopiero, gdyby pan marszałek powziął
nadzieję, że i koronę wielkoksiążęcą mógłby syn jego za moją córką wianem wziąść. Tę
nadzieję w nim obudź, a skusi się, jak Bóg na niebie, bo o domu własnym więcej niż o
Rzeczypospolitej myśli...
- Cóż mam mu mówić?
- To, czego ja nie będę mógł napisać... Ale trzeba to misternie podsuwać. Niech cię Bóg
broni, abyś się wydał z tym, żeś ode mnie słyszał, jakobym korony pragnął. Na to jeszcze
za wcześnie... Ale mów, że tu wszystka szlachta na Źmudzi i na Litwie o tym mówi i
chętnie to widzi, że sami Szwedzi głośno o tym wspominają; żeś to i przy osobie króla
słyszał... Będziesz zważał, kto tam z dworzan z panem marszałkiem konfident, i podsuniesz
mu taką myśl: niech Lubomirski. przejdzie do Szwedów; a w nagrodę zażąda małżeństwa
Herakliusza z Radziwiłłówną, a potem niech Radziwiłła na Wielkie Księstwo popiera, to
Herakliusz je z czasem odziedziczy. Nie dość na tym; podsuń i to, że gdyby Herakliusz raz
litewską włożył koronę, tedyby go z czasem i na polski tron powołano, a tak w dwóch
rodach dwie korony na powrót by się złączyć mogły. Jeśli się tam tej myśli oburącz nie
pochwycą, to pokażą się małymi ludźmi. Kto wysoko nie mierzy i wielkich zamysłów się
zlęknie, ten niech się laską, buławką, kasztelanijką kontentuje, niech służy i kark
zgina, przez pokojowców na łaskę zarabia, bo niczego lepszego niewart!... Mnie do czego
innego Bóg stworzył i dlatego śmiem wyciągnąć rękę po wszystko, co tylko w mocy
człowieczej, i dojść aż do tej granicy, jaką sam Bóg potędze ludzkiej postawił! Tu książę
wyciągnął rzeczywiście ręce, jakby chciał w nie jakąś niewidzialną koronę pochwycić, i
rozgorzał cały jak pochodnia, ale wtem ze wzruszenia znowu mu powietrza zabrakło w
gardzieli.
Po chwili uspokoił się jednak i rzekł przerywanym głosem :
- Ot... gdy dusza leci... jakoby do słońca... choroba mówi swoje memento... Niech się co
chce dzieje... Wolę, żeby mnie śmierć zastała na tronie... niż w królewskiej
antykamerze...
- Może medyka zawołać? - pytał Kmicic.
Radziwiłł począł kiwać ręką.
- Nie trzeba... nie trzeba... Już mi lepiej... Ot! i wszystko, co miałem ci powiedzieć...
Prócz tego oczy miej otwarte, uszy otwarte... Bacz i na to, co Potocczyzna pocznie. Oni
kupą chodzą, a Wazom wierni... i potężni... Koniecpolski a Sobiescy także nie wiadomo,
jak się przechylą... Patrz i ucz się... Ot, i duszność przeszła... Zrozumiałeś wszystko