lektory on-line

Chłopi - Władysław Reymont - Strona 244

— Jakże tam z kaucją, zapłacicie?
— Dyć tam o to już Rocho zabiega — wyrzekła ostrożnie.
— Jeśli nie macie pieniędzy, to ja za Antka poręczę…
— Bóg zapłać! — schyliła mu się do nóg. — Może Rocho jakoś se poredzi, a jakby nie, to musi się szukać inszego sposobu.
— Pamiętajcie, że jak będzie potrzeba, poręczę za niego.
Poszedł dalej do Jagusi, siedzącej w podle pod murem wraz z matką i wielce zamodlonej, ale nie nalazłszy sposobnego słowa, to jeno prześmiechnął się do niej i zawrócił do swoich.
Poleciała za nim oczami, pilnie przepatrując dziedziczki, tak wystrojone, jaże dziw brał, a takie bieluśkie na gębie i tak wcięte w pasie, że Jezus! Pachniało też od nich kieby z tego trybularza.
Chłodziły się czymsić, co się widziało niby te rozczapierzone ogony indycze. Paru młodych dziedziców zaglądało im w oczy i tak się cosik śmiali, jaże ludzie się tym niemało gorszyli.
Naraz kajś w końcu wsi, jakby na moście przy młynie, zaturkotały ostro wozy i kłęby kurzawy wzbiły się ponad drzewa.
— Jakieś spóźnione — szepnął Pietrek do Hanki.
— Świece juchy będą gasili — dorzucił ktosik.
A drudzy jęli się przechylać przez mur ogrodzenia i ciekawie zazierać na drogi obiegające staw.
A pokrótce, wśród wrzaskliwych jazgotów i naszczekiwań, ukazał się cały rząd ogromnych bryk, nakrytych białymi budami.
— To Miemcy! Miemcy z Podlesia! — wykrzyknął ktosik.
Jakoż i prawda to była.
Jechali w kilkanaście bryk, zaprzężonych w tęgie konie; pod płóciennymi budami widniał wszelki sprzęt domowy i siedziały kobiety i dzieci, zaś rude, opasłe Miemce z fajami w zębach szły pieszo. Wielkie psy leciały pobok, szczerząc niekiedy kły i odszczekując lipeckim, które raz wraz zajadle docierały.
Naród rzucił się patrzeć na nich, a wielu przełaziło ogrodzenie i leciało spojrzeć z bliska.
Miemce przejeżdżały stępa, ledwie się przeciskając przez gęstwę wozów i koni, ale żaden nawet przed kościołem nie zdjął kaszkietu ni kogo pozdrowił. Jeno oczy się im jarzyły i brody trzęsły, jakby ze złości. Poglądali w naród hardo, kiej te zbóje.
— Pludraki ścierwie!
— Kobyle syny!
— Świńskie podogonia!
— Sobacze pociotki!
Posypały się wyzwiska kiej kamienie.
— A co, na czyjem stanęło, Miemce? — krzyknął ku nim Mateusz.
— Kto kogo przeparł?
— Strach wam chłopskiej pięści, co?
— Poczekajta, dzisiaj odpust, zabawimy się w karczmie!
Nie odzywali się zacinając jeno konie i wielce śpiesząc.
— Wolniej, pludry, bo portki pogubita.
Jakiś chłopak śmignął na nich kamieniem, a drugie też jęły cegły rwać, bych przywtórzyć, ale w porę ich przytrzymali.
— Dajta spokój, chłopaki, niech odejdzie ta zaraza.
— A żeby was mór nie ominął, psy heretyckie.
A któraś z lipeckich wyciągnęła pięście i zakrzyczała za nimi:
— Bych was wytracili co do jednego kiej psy wściekłe…
Przejechali wreszcie ginąc na topolowej, że jeno z cieniów i kurzawy szły słabnące naszczekiwania i turkoty wozów.
Wtedy taka radość rozparła Lipczaków, co już nie sposób było się komu brać do pacierzów, bo jeno kupili się coraz gęściej kole dziedzica. A on rad temu wielce, pogadywał wesoło, częstował tabaką i w końcu rzekł przypochlebnie:
— Tęgoście podkurzyli, cały rój się wyniósł.
— A bo im nasze kożuchy śmierdziały — zaśmiał się któryś, a Grzela, wójtów brat, wyrzekł niby to z frasobliwością:
— Za delikatny naród na chłopskich somsiadów, bo niech jeno któren wzion przez łeb, to zaraz na ziem leciał…
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional