lektory on-line

Lalka - Bolesław Prus - Strona 231

Kiedy Klejnowi opowiedziałem moją rozmowę z Szumanem, nasz mizerny kolega odparł:
— On mówi, że dopiero za kilka lat będzie awantura z Żydami?… Uspokój go pan, będzie wcześniej…
— Rany Chrystusowe! — mówię — dlaczego ma być?…
— Bo *my* dobrze ich znamy, choć się i do *nas* umizgają… — odpowiedział Klejn. — To migdały! ale przerachowali się… *My* wiemy, do czego oni są zdolni, gdyby mieli siłę.
Uważałem Klejna za człowieka bardzo postępowego, może nawet zanadto postępowego, ale teraz myślę, że to jest wielki zacofaniec. Zresztą, co znaczą owe: *my* — *nas*?…
I to ma być wiek, który nastąpił po XVIII, po tym XVIII wieku, co napisał na swoich sztandarach: wolność, równość, braterstwo?… Za cóż ja się, u diabła, biłem z Austriakami?… Za co ginęli moi kamraci?…
Facecje! przywidzenia! wszystko to odrobi cesarz Napoleon IV.
Wówczas i Szlangbaum przestanie być arogantem, i Szuman przestanie chełpić się swoim żydostwem, i Klejn nie będzie im groził.
A niedalekie to czasy, bo nawet Stach Wokulski…
Ach, jaki ja jestem zmęczony… Muszę gdzieś wyjechać.
------------------------------------------------
Nie jestem przecie taki stary, ażebym miał myśleć o śmierci; ale, mój Boże, kiedy z wody wyjmą rybę, choćby najmłodszą i najzdrowszą, musi zdychać, gdyż nie ma właściwego sobie żywiołu…
Bodaj czy ja nie stałem się taką rybą wyciąganą z wody; w sklepie już rozpanoszył się Szlangbaum i ażeby zamanifestować swoją władzę, wypędził szwajcara i inkasenta za to tylko, że nie okazywali mu dosyć szacunku.
Kiedy prosiłem za biedakami, odparł z gniewem:
— Patrz pan, jak oni mnie traktują, a jak Wokulskiego!… Jemu nie kłaniali się tak nisko, ale w każdym ruchu, w każdym spojrzeniu było widać, że by za nim poszli w ogień…
— Więc i pan, panie Szlangbaumie, chcesz, ażeby za tobą szli w ogień? — spytałem.
— Naturalnie. Przecie jedzą mój chleb, mają u mnie zarobki! ja im płacę pensję…
Myślałem, że Lisiecki, który posiniał słuchając tych bredni, palnie go w ucho. Pohamował się jednak i tylko spytał:
— A czy wiesz pan, dlaczego my za Wokulskim poszlibyśmy w ogień?…
— Bo on ma więcej pieniędzy — odparł Szlangbaum.
— Nie, panie. Bo on ma to, czego pan nie masz i mieć nie będziesz — rzekł Lisiecki bijąc się w piersi.
Szlangbaum zaczerwienił się jak upiór.
— Co to jest?… — zawołał. — Czego ja nie mam?… My nie możemy razem pracować, panie Lisiecki… pan obrażasz moje obrządki religijne…
Schwyciłem Lisieckiego za rękę i odciągnąłem za szafy. Śmieli się wszyscy panowie z tej obrazy Szlangbauma… Tylko Zięba (on jeden zostaje przy sklepie) zaperzył się i zawołał:
— Pryncypał ma rację… nie można drwić z wyznania, bo wyznanie to święta rzecz!… Gdzież wolność sumienia?… gdzie postęp?… cywilizacja?… emancypacja?…
— Lizus bestia — mruknął Klejn, a potem rzekł mi do ucha:
— Czy nie ma Szuman racji, że oni muszą się doczekać awantury?… Widziałeś go pan, jaki był, kiedy do nas nastał, a jaki jest dzisiaj?…
Naturalnie, że zgromiłem Klejna, bo i co on ma za prawo straszyć swoich współobywateli awanturami? Nie mogę jednak ukryć przed sobą, że Szlangbaum mocno zmienił się w ciągu roku.
Dawniej był potulny, dziś arogant i pogardliwy; dawniej milczał, kiedy go krzywdzono, dziś sam rozbija się bez powodu. Dawniej mianował się Polakiem, dziś chełpi się ze swego żydostwa. Dawniej nawet wierzył w szlachetność i bezinteresowność, a teraz mówi tylko o swoich pieniądzach i stosunkach. Może być źle!…
Za to wobec gości jest uniżony, a hrabiom, a nawet baronom właziłby pod podeszwy. Ale wobec swoich podwładnych istny hipopotam: ciągle parska i depcze ludzi po nogach. To nawet nie jest pięknie… Swoją drogą radca, Szprot, Klejn i Lisiecki nie mają racji grozić mu jakimiś awanturami.
Cóż więc ja dziś znaczę w sklepie przy takim smoku? Gdy chcę zrobić rachunek, on zagląda mi przez ramię; wydam jaką dyspozycję, on ją zaraz głośno powtarza. Ze sklepu usuwa mnie coraz bardziej, przy znajomych gościach ciągle mówi: „Mój przyjaciel Wokulski… mój znajomy baron Krzeszowski… mój subiekt Rzecki…” Gdy zaś jesteśmy sami, nazywa mnie „kochanym Rzesiem”…
Parę razy w najdelikatniejszy sposób dałem mu do zrozumienia, że te pieszczotliwe nazwiska nie robią mi przyjemności. Ale on, biedak, nawet nie poznał się na tym; ja zaś mam zwyczaj długo czekać, nim komu nawymyślam. Lisiecki robi to z miejsca, więc Szlangbaum szanuje go.
Swoją drogą Szuman miał rację mówiąc wtedy, że my, z dziada pradziada, myślimy: jak trwonić pieniądze? a oni: jakby je zrobić? Pod tym względem byliby już dziś pierwszymi na świecie, gdyby ludzka wartość zasadzała się tylko na pieniądzach. Ale co mi tam!…
Ponieważ w sklepie nie mam wiele zajęcia, więc coraz częściej myślę o podróży do Węgier. Przez dwadzieścia lat nie widzieć ani zboża, ani lasu… To strach!…
Zacząłem się już starać o paszport; myślałem, że mi zejdzie z miesiąc. Tymczasem wziął się do tego Wirski i paf!… traf!… wyrobił mi paszport w ciągu czterech dni. Ażem się przestraszył…
Nie ma co, trzeba wyjechać choćby na kilka tygodni. Zdawało się, że przygotowania do wyjazdu zabiorą mi trochę czasu… Gdzie tam!… Znowu wmieszał się Wirski, jednego dnia kupił mi podróżny kufer, drugiego dnia spakował mi rzeczy i mówi: „Jedź!…”
Ażem się rozgniewał. Czego oni, u diabła, chcą mnie się pozbyć?… Kazałem im na złość rozpakować rzeczy i kufer nakryć dywanem, bo mnie to już drażni. Ale swoją drogą, tak bym gdzieś pojechał… tak bym jechał…
Muszę jednak pierwej trochę sił nabrać. Wciąż brak mi apetytu, chudnę, źle sypiam, choć przez cały dzień jestem senny; miewam jakieś zawroty, bicia serca… Ech! wszystko to przejdzie…
------------------------------------------------
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional