- Ach! mościa panno! - odrzekł stłumionym ze wzruszenia głosem - nie mam w twych oczach
łaski, skoro chcesz ze mnie uczynić zbója, zdrajcę i gwałtownika. Niech nas Bóg sądzi,
kto ma słuszność: czy ja hetmanowi służąc, czy ty jak psa mnie poniewierając. Bóg ci dał
urodę, ale serce zawzięte i nieubłagane. Radaś sama przycierpieć, by komuś większą
jeszcze boleść sprawić. Przebierasz miarę, panno, jako żywo, przebierasz miarę, a to nic
po tym!
- Dobrze dziewka mówi! - zakrzyknął pan miecznik, któremu nagle odwagi przybyło - nie
pojedziem dobrowolnie!... Bierz nas waść dragonami.
Lecz Kmicic nie uważał na niego wcale, tak był wzburzony i głęboko dotknięty.
- Kochasz się w ludzkiej męce - mówił dalej do Oleńki - i zdrajcą mnie zakrzyknęłaś bez
sądu, racyj nie wysłuchawszy, nie pozwoliwszy mi słowa na własną obronę powiedzieć. Niech
i tak będzie!... Ale do Kiejdan pojedziesz... z wolą, bez woli, wszystko jedno! Tam moje
intencje na jaw wyjdą, tam poznasz, czyliś mnie słusznie skrzywdziła, tam ci sumienie
powie, kto z nas czyim był katem! Innej pomsty nie chcę. Bóg z tobą, ale takową muszę
mieć. I niczego więcej już od cię nie chcę, bo gięłaś łuk, pókiś go nie złamała... Wąż
pod twoją gładkością jako pod kwieciem siedzi! Bogdaj cię!
bogdaj ciÄ™!
- Nie pojedziemy! -powtórzył jeszcze rezolutniej pan miecznik.
- Jako żywo! -zakrzyknęli panowie Chudzyński z Ejragoły i Dowgird z Plemborga.
Wówczas Kmicic zwrócił się ku nim, ale już bardzo był blady, bo go gniew dławił i zęby
szczękały mu jak w febrze.
- Ejże! -mówił-ejże, nie próbujcie!... Konie słychać, moi dragoni jadą! Powiedz no który
jeszcze słowo, że nie pojedziesz!
Istotnie, za oknem słychać było tętent licznych jeźdźców. Ujrzeli wszyscy, że nie ma
rady, a Kmicic rzekł:
- Panno! za dwa pacierze masz być w kolasce, inaczej stryjaszek kulą w łeb dostanie!
I widać, coraz bardziej ogarniał go dziki szał gniewu, bo nagle krzyknął, aż szyby
zadrżały w oknach:
- W drogÄ™!
Lecz jednocześnie drzwi do sieni otworzyły się cicho i jakiś obcy głos spytał:
- A dokÄ…d to, panie kawalerze?
Wszyscy skamienieli z podziwu i wszystkie oczy zwróciły się ku drzwiom, w których stał
jakiś mały człowieczek w pancerzu i z gołą szablą w dłoni. Kmicic cofnął się krokiem,
jakoby widmo zobaczył.
- Pan... Wołodyjowski! - zakrzyknął.
- Do usług! -odparł mały człowieczek.
I posunął się na środek izby; za nim weszli hurmem: Mirski, Zagłoba, dwaj Skrzetuscy,
Stankiewicz, Oskierko i pan Roch Kowalski.
- Ha - rzekł Zagłoba - złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma.