narzeczonej, która przyjmie go z błyszczącymi od radości oczyma i rumieńcami na jagodach.
I złudzenie rozwiało się. Zaledwie go ujrzała, pierzchła jak na widok złego ducha, a
natomiast wyszedł naprzeciw pan miecznik, z twarzą niespokojną i chmurną zarazem.
Kmicic pokłonił mu się i rzekł:
- Dawno chciałem waszmości dobrodziejowi złożyć służby powinne, ale wcześniej w tych
niespokojnych czasach nie mogłem, chociaż pewnie na chęci mi nie brakło.
- Wielcem waszmości wdzięczny i proszę` do komnat-odpowiedział pan miecznik gładząc czuba
na głowie, co zwykł był czynić, gdy był zmieszany lub siebie niepewien.
I usunął się ode drzwi, ażeby gościa puścić naprzód.
Kmicic zaś przez chwilę nie chciał wejść pierwszy, i kłaniali się sobie wzajem w progu;
wreszcie pan Andrzej wziął krok przed miecznikiem i po chwili znaleźli się w komnacie.
Zastali tam dwóch szlachty: jeden, człek w sile wieku, był pan Dowgird z Plemborga,
bliski sąsiad Billewiczów, drugi - pan Chudzyński, dzierżawca z Ejragoły. Kmicic
zauważył, że ledwie usłyszeli jego nazwisko, gdy twarze im się zmieniły i najeżyli się
obaj jako brytany na widok wilka; on zaś spojrzał na nich wyzywająco, po czym postanowił
sobie udawać, że ich nie widzi.
Nastało kłopotliwe milczenie.
Pan Andrzej poczynał się niecierpliwić i wąsy gryzł, goście spoglądali wciąż na niego
spode łba, a pan miecznik czub gładził.
- Napijesz się waszmość z nami szklaneczkę ubogiego, szlacheckiego miodu - rzekł
wreszcie, ukazujÄ…c na gÄ…siorek i szklanki. - ProszÄ™! ProszÄ™!...
- Napiję się z waszmość panem! - rzekł dość szorstko Kmicic.
Pan Dowgird i Chudzyński poczęli sapać biorąc odpowiedź za pogardę dla siebie, ale nie
chcieli w przyjacielskim domu kłótni zaraz od początku zaczynać i to jeszcze z zawadiaką
mającym straszną sławę na całej Źmudzi.
Jednakże jątrzyło ich to lekceważenie.
Tymczasem pan miecznik zaklaskał w dłonie na pachołka i kazał mu podać czwartą szklenicę,
następnie nalał ją, podniósł swoją do ust i rzekł:
- W ręce waszmości... Rad waćpana widzę w domu moim.
- Rad bym szczerze; by tak było!
- Góść gościem... - odrzekł sentencjonalnie pan miecznik.
Po chwili, poczuwajÄ…c siÄ™ widocznie jako gospodarz do obowiÄ…zku podtrzymania rozmowy,
spytał:
- A co słychać w Kiejdanach? Jakże zdrowie pana hetmana?
- Nietęgie, panie mieczniku dobrodzieju - odpowiedział Kmicic- i w tych niespokojnych
czasach nie może inaczej być... Siła zmartwień i zgryzot ma książę.
- A wierzym! - rzekł pan Chudzyński.
Kmicic popatrzyÅ‚ na niego przez chwilÄ™, po czym zwróciÅ‚ siÄ™ znów do mieczniká i tak dalej
mówił: