lektory on-line

Chłopi - Władysław Reymont - Strona 223

— Chodził Kłąb z Płoszką.
— I przyjęła cię, co? — aż się jej broda trzęsła ze śmiechu.
— Jakże!… przyjęła, juści.
— Trafiło się ślepej kurze ziarno: jeszcze by nie, taka wywłoka!
Szymek się zmarszczył, ale czekał, co powie więcej.
— Przynieś wody ze stawu, a ty, Jędrek, wieprzka wypuść, bo kwiczy…
Zrobili to prawie bezwolnie, a kiej znowu Szymek rozparł się na ławce i młodszy jął majdrować cosik pod blachą, stara rozkazała twardym głosem:
— Szymek, picie zanieś jałówce!
— Wynieście se sami, za dziewkę służył wama nie będę! — burknął hardo, rozpierając się na ławie jeszcze szerzej.
— Słyszałeś?! Nie doprowadzaj me do złości przy świętej niedzieli…
— Wyście też słyszeli, com rzekł: dajcie pieniędzy, a żywo!…
— Nie dam i żenić ci się nie przyzwolę! — buchnęła.
— I przez waszego przyzwoleństwa się obędę!
— Szymek, pomiarkuj się i ze mną nie zadzieraj!
Pochylił się naraz przed nią i pokornie podjął za nogi.
— Dyć was proszę, matko, dyć skamlę jak ten pies!…
Łzy mu zalały gardło.
Jędrek też ryknął i dalejże matkę całować po ręku, obłapiać za nogi a molestować wraz z bratem.
Odgarnęła ich od siebie ze złością.
— Ani mi się waż przeciwić, bo cię wygonię na cztery wiatry!… — krzyknęła wytrząchając pięściami.
Ale Szymek już się nie ulęknął, matczyne słowa śmignęły go kiej biczem, że zakipiał, wyprostował się hardo i rodowa Paczesiów zawziętość buchnęła mu do głowy; postąpił na izbę i rzekł strasznie spokojnie, bodąc ją rozgorzałymi ślepiami:
— Dawajcie pieniądze a prędko!… czekał już ni prosił nie będę!…
— Nie dam! — wrzasnęła rozjuszona oglądając się za czym do ręki.
— To sam se je znajdę!
Skoczył do skrzynki kiej ryś, jednym szarpnięciem oderwał wieko i zaczął z niej wywalać na podłogę obleczenia. Rzuciła się z wrzaskiem do obrony, próbowała go tylko zrazu odciągnąć, ale że ani na krok nie ustępował, wczepiła mu rękę w kudły, a drugą zaczęła bić po twarzy i głowie, kopać w zajdy i krzyczeć wniebogłosy. Oganiał się jeszcze kiej od muchy uprzykrzonej, nie przestając szukać pieniędzy, jaże dostawszy gdziesik w słabiznę, otrząchnął się z taką złością, że padła na izbę jak długa, ale w ten mig się zerwała i chyciwszy pogrzebacz runęła znowu na niego. Nie chciał tej bitki z matką, to się jeno obraniał jeszcze, jak mógł, usiłując jej odebrać żelazo. Wrzask napełnił izbę. Jędrek, zanosząc się od płaczu, biegał dookoła nich i skamlał żałośliwie:
— Matulu, laboga!… Matulu!…
Jagna, wszedłszy właśnie na to, rzuciła się ich rozbrajać, ale na darmo, bo co Szymek się uchylił i w bok uskoczył, matka dopadała go znowu kiej ta suka rozjuszona i prała, kaj popadło, że już rozwścieczony z bólu oddawać zaczął. Sczepili się kiej psy i taczając się po izbie, tłukli się o ściany i sprzęty ze strasznym wrzaskiem.
Ludzie już zaczęli nadbiegać ze wszystkich stron, próbując rozdzielić — cóż, kiej przypięła się do niego niby pijawka i biła z oszalałą zapamiętałością.
Aż trzasnął ją pięścią między oczy, chycił za boki i rzucił kiej ocipką na izbę; potoczyła się i niby kloc całym ciężarem padła na rozpaloną blachę, pomiędzy gary pełne wrzątku, komin się rozwalił i wszystko się zapadło…
Juści, co zaraz ją wywlekli z rumowiska, ale chociaż była strasznie poparzona, nie bacząc na ból ni na tlące się kiecki, porywała się jeszcze do niego.
— Wynoś mi się, wyrodku przeklęty!… Wynoś się!… — ryczała nieprzytomnie.
Musieli przez moc gasić ogień na niej i przytrzymywać, bych chociaż twarz spaloną obwalić zmoczonymi szmatami, alić i tak się wydzierała.
— Żebych cię moje oczy więcej nie widziały… żebych cię…
Szymek zaś, ledwie już dychający, zbity i okrwawiony, jeno patrzał na matkę wytrzeszczonymi ślepiami, strach go ułapił za gardziel, trząsł się cały, słowa nie mogąc wykrztusić ni wiedząc, co się dzieje.
A ledwie się niecoś uspokoiło, gdy naraz stara wyrwała się kobietom z rąk, skoczyła za komin do drąga z obleczeniem i zdzierając z niego Szymkowe rzeczy, jęła je wyrzucać przez okno do sadu…
— Precz z moich oczu! Nic tu twojego, moje wszyćko, ani jednego zagonu ci nie dam, ani łyżki strawy, choćbyś zdychał z głodu! — wrzeszczała ostatkami sił i zmożona wreszcie przez srogie boleście padła z rozdzierającymi jękami.
Ponieśli ją na łóżko.
Ludzi się naszło, że zapchali izbę, w sieniach się już gnietli, a i przez okno wtykali głowy.
Jagna już głowę traciła, nie wiedząc, co poczynać, bo stara już prosto ryczała z bólu… Jakże, toć całą twarz i szyję miała wrzątkiem oblane, ręce popieczone, włosy spalone i oczy, że ledwie widziała.
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional