RozDZIAŁ TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY
Kapłanka fenicka niewiele szczęścia przyniosła Ramzesowi.
Gdy pierwszy raz przyszedł odwiedzić ją w pałacyku, dotychczas zajmowanym przez Sarę,
myślał, że będzie powitany z zachwytem i wdzięcznością. Tymczasem Kama przyjęła go prawie
z gniewem.
- Cóż to? - zawołała - już po upływie pół dnia przywróciłeś do łask nędzną Źydówkę?..
- Czyliż nie mieszka w izbie czeladniej? - odparł książę.
- Ale mój rządca powiedział, że już nie będzie mi nóg myła...
Pan słuchając tego doznał uczucia niesmaku.
- Nie jesteś, widzę, zadowolona - rzekł.
- I nie będę nią... - wybuchła - dopóki nie upokorzę tej Źydówki... Dopóki służąc mi i
klęcząc u moich nóg nie zapomni, że kiedyś była twoją pierwszą kobietą i panią tego
domu... Dopóki moja służba nie przestanie patrzeć na mnie ze strachem i nieufnością, a na
nią z litością...
Ramzesowi coraz mniej zaczęła podobać się Fenicjanka.
- Kamo - rzekł - rozważ, co ci powiem. Gdyby w moim domu sługa kopnął w zęby sukę, która
karmi szczenięta, wygnałbym go... Ty zaś uderzyłaś nogą między oczy kobietę i matkę... A
w Egipcie, Kamo, matka to wielkie słowo, bo dobry Egipcjanin trzy rzeczy najbardziej
szanuje na ziemi: bogów, faraona i matkę...
- O biada mi!... - zawołała Kama rzucając się na łóżko. - Oto mam nagrodę, nędzna, żem
zaparła się mojej bogini... Jeszcze tydzień temu składano mi kwiaty u nóg i okadzano
wonnościami, a dziś...
Książę cicho wysunął się z komnaty i odwiedził Fenicjankę dopiero po kilku dniach.
Lecz znowu zastał ją w złym humorze.
- Błagam cię, panie - wykrzyknęła - dbaj o mnie trochę więcej!... Bo już i służba zaczyna
mnie lekceważyć, żołnierze patrzą spode łba i lękam się, ażeby w kuchni nie zatruł mi kto
potraw...
- Byłem zajęty wojskiem - odparł książę - więc nie mogłem odwiedzać cię...
- To prawda!... - odparła gniewnie Kama. - Byłeś wczoraj pod moim gankiem, a następnie
poszedłeś ku czeladniej izbie, gdzie mieszka ta Źydówka... Chciałeś mi pokazać...
- Dość! - przerwał następca. - Nie byłem ani pod gankiem, ani pod izbą. Jeżeli więc
zdawało ci się, iż widziałaś mnie, to znaczy, że twój kochanek, ten nikczemny Grek, nie
tylko nie opuścił Egiptu, ale nawet śmie krążyć po moim ogrodzie...
Fenicjanka słuchała go przerażona.
- O Astoreth!... - krzyknęła nagle - ratuj mnie... O ziemio, ukryj mnie!... Bo jeżeli
nędzny Lykon powrócił, grozi mi wielkie nieszczęście...
Książę roześmiał się, ale już nie miał cierpliwości słuchać biadań eks-kapłanki.
- Zostań w spokoju - rzekł wychodząc - i nie zdziw się, jeżeli w tych dniach przyprowadzą
ci twojego Lykona związanego jak szakal. Zuchwalec ten już wyczerpał moją cierpliwość.