że to ja buławę pod nogi hetmanowi rzuciłem, żem do oporu i buntu był przyczyną, to mi
resztki siwizny na łbie ze strachu stają. Tak jest!... Ale co czynić wobec jawnej zdrady?
Szczęśliwi, którzy podobnych pytań nie potrzebowali sobie zadawać i responsu w duszy
szukać!
- Wodza, wodza, daj nam, Panie miłosierny! - mówił Stankiewicz wznosząc oczy ku niebu.
- Mówią, że wojewoda witebski okrutnie zacny pan? - pytał Stanisław Skrzetuski.
- Tak jest! - odparł Mirski. - Ale on buławy ni wielkiej, ni polnej nie ma, i zanim go
król jegomość godnością hetmańską nie przyozdobi, może tylko na własną rękę poczynać. Nie
pójdzie on do Szwedów ani gdzie indziej, to pewna!
- Pan Gosiewski, hetman polny, w niewoli u Radziwiłła.
- Bo on też zacny człowiek - odparł Oskierko. - Jak mnie wieść o tym doszła, ażem
zmartwiał i zaraz przeczuwałem coś złego.
Pan Michał zamyślił się i po chwili rzekł:
- Byłem raz w Warszawie i poszedłem na królewskie pokoje, a pan nasz miłościwy, jako się
w żołnierzach kocha i że to chwalił mnie po potrzebie beresteckiej, tak tedy poznał mnie
od razu i kazał przyjść na obiad. Na onym obiedzie widziałem także pana Czarnieckiego, bo
właściwie dla niego była uczta. Podochocił tedy sobie król jegomość i począł pana
Czarnieckiego za głowę ściskać, a w końcu rzekł: ?Choćby takie czasy przyszły, żeby mnie
wszyscy opuścili, ty mi wiary dochowasz!" Na własne uszy słyszałem, jakoby proroczym
duchem wymówione. Pan Czarniecki od afektu prawie mówić nie mógł, jeno powtarzał: ?Do
ostatniego tchu ! do ostatniego tchu !" A wonczas król jegomość zapłakał...
- Kto wie, czy nie prorocze to były słowa, bo czasy klęski już nadeszły!-rzekł Mirski.
- Pan Czarniecki wielki żołnierz! - odparł Stankiewicz. - Nie masz już takiej gęby w
Rzeczypospolitej, która by jego imienia nie powtarzała.
- Powiadają -mówił Skrzetuski - że Tatarowie, którzy pana Rewerę Potockiego przeciw
Chmielnickiemu posiłkują, tak się w panu Czarnieckim kochają, iż nie chcą iść tam, gdzie
jego nie ma.
- Szczera to prawda -rzekł Oskierko. - Słyszałem, jak to w Kiejdanach przy księciu
hetmanie powiadano; wszyscyśmy wówczas pana Czarnieckiego okrutnie sławili, a księciu
było to nie w smak, bo się zmarszczył i rzekł: ?Jest oboźnym koronnym, ale tak samo
mógłby być u mnie w Tykocinie podstarościm."
- Invidia widać go już kąsała.
- Wiadoma to rzecz, że występek znieść światła cnoty nie może.
Tak to rozmawiali uwięzieni pułkownicy; po czym znów rozmowa zwróciła się na pana
Zagłobę. Pan Michał Wołodyjowski zaręczał, że mogą się od niego pomocy spodziewać, bo to
nie taki człowiek, żeby miał przyjaciół w nieszczęściu opuszczać.
- Pewien jestem -mówił - że on do Upity uciekł, gdzie moich ludzi znajdzie, jeżeli ich
jeszcze nie rozbito lub do Kiejdan przemocą nie ściągnięto. Z nimi na ratunek sam
wyruszy, chybaby nie chcieli iść, czego się po nich nie spodziewam, bo w chorągwi