zwołane. Była już z góry umowa, że w takim razie pan Wałodyjowski zostanie obrany
laudańskim rotmistrzem, bo choć się do miejscowego obywatelstwa nie liczył, nie było odeń
między miejscowym obywatelstwem sławniejszego. Niedobitkowie mówili jeszcze o nim, że
samego hetmana z toni wyrwał. Toteż cała Lauda na ręku go prawie nosiła, a okolica
wydzierała okolicy. Kłócili się zwłaszcza Butrymi, Domaszewicze i Gasztowtowie, u których
ma zostać najdłużej gościną. On zaś tak sobie ową bitną szlachtę upodobał, że gdy okruchy
wojsk radziwíÅ‚Å‚owskich ciÄ…gnęły do Birż, by tam jako tako po klÄ™sce przyjść do sprawy -on
z innymi nie odszedł, ale jeżdżąc z zaścianku do zaścianku, w Pacunelach u Gasztowtów
wreszcie stałą rezydencję założył, u pana Pakosza Gasztowta, który nad wszystkimi w
Pacunelach miał zwierzchność.Co prawda, nie mógłby był pan Wołodyjowski żadną miarą do
Birż jechać, gdyż zachorował obłożnie: naprzód przyszły nań złe gorączki, potem od
kontuzji, którą był pod Cybichowem jeszcze otrzymał, odjęło mu prawą rękę. Trzy panny
Pakoszówny, słynne z urody pacunelki, wzięły go w czułą opiekę i poprzysięgły tak
sławnego kawalera do pierwotnego zdrowia doprowadzić, szlachta zaś, kto żyw był, zajęła
siÄ™ pogrzebem dawnego swego wodza, pana Herakliusza Billewicza.
Po pogrzebie otwarto testament nieboszczyka, z którego pokazało się, iż stary pułkownik
dziedziczką całej fortuny, z wyjątkiem wsi Lubicza, uczynił wnuczkę swą Aleksandrę
Billewiczównę, łowczankę upicką, opiekę zaś nad nią, dopóki by za mąż nie poszła,
powierzył całej szlachcie laudańskiej.
?...Którzy, jako mnie życzliwymi byli (głosił testament) i miłością za miłość płacili,
niechże i sierocie tak będą, a w tych czasiech zepsucia i przewrotności, gdy przed
swawolą i złością ludzką nikt bezpieczen ani próżen bojaźni być nie może - niechaj
sieroty przez pamięć moją od przygody strzegą.
Baczyć także mają, aby fortuny w bezpieczności zażywała z wyjątkiem wsi Lubicza, którą
panu Kmicicowi, młodemu chorążemu orszańskiemu, dawam, darowuję i zapisuję, aby w tym
przeszkody jakiej nie miał. Kto by zaś się tej przychylności mojej dla W-nego Andrzeja
Kmicica dziwował albo w tym krzywdę wnuczki mojej urodzonej Aleksandry upatrywał,
wiedzieć ma i powinien, iżem od ojca urodzonego Jędrzeja Kmicica jeszcze z młodych lat,
aż do dnia śmierci, przyjaźni i zgoła braterskiego afektu doznawał. Z którym wojny
odprawowałem i życie mi po wielekroć ratował, a gdy złość i invidia panów Sicińskich
wydrzeć mi fortunę chciały - i do niej mi dopomógł. Tedy ja, Herakliusz Billewicz,
podkomorzy upicki, a razem grzesznik niegodny, przed srogim sądem bożym dziś stojący,
przed czterema laty (żyw jeszcze i nogami po nizinie ziemskiej chodząc) do pana Kmicica
ojca, miecznika orszańskiego, się udałem, aby wdzięczność i przyjaźń stateczną ślubować.
Tamże za wspólną zgodą postanowiliśmy obyczajem dawnym szlacheckim i chrześcijańskim, że
dzieci nasze, a mianowicie syn jego Andrzej z wnuczką moją Aleksandrą, łowczanką, stadło
uczynić mają, aby z nich potomstwo na chwałę bożą i pożytek Rzeczypospolitej wyrosło.
Czego sobie najmocniej życzę i wnuczkę moją Aleksandrę do posłuszeństwa tu wypisanej woli
obowiązuję, chybaby pan chorąży orszański (czego Bóg nie daj) szpetnymi uczynkami sławę