- Źołnierzu! a gdzie to komendant? - pytał Wołodyjowski stojącego w pobliżu dragona.
- A kto jego wie?
- Jak to : kto jego wie? Kiedy ci mówię, żebyś go zawołał, to go zawołaj.
- Kiedy my sami nie wiemy, panie pułkowniku, gdzie on jest - odrzekł dragon. - Jak zlazł
z wozu i ruszył naprzód, tak do tej pory nie wrócił.
- Powiedzże mu, jak wróci, że chcemy z nim mówić.
- Wedle woli pana pułkownika ! - odrzekł żołnierz.
Jeńcy umilkli.
Od czasu do czasu tylko głośne poziewanie rozlegało się na wozie; obok konie chrupotały
siano. Źołnierze koło wozu, wsparci na kulbakach, drzemali. Inni gwarzyli z cicha lub
posilali się, czym kto miał, bo pokazało się, że karczemka była opuszczona i że nikt w
niej nie mieszkał. Już też i noc poczęła blednąć. Na wschodniej stronie ciemne tło nieba
poszarzało nieco, gwiazdy gasły z wolna i świeciły migotliwym, niepewnym światłem. A za
tym i dach karczemki posiwiał, drzewa przy niej rosnące jęły się bramować srebrem. Konie
i ludzie zdawali się wynurzać z cienia. Po chwili już i twarze można było rozeznać, i
żółtą barwę opończy. Hełmy poczęły odbijać blask poranny.
Pan Wołodyjowski roztworzył ręce i przeciągnął się ziewając przy tym od ucha do ucha, po
czym spojrzał na uśpionego pana Zagłobę; nagle rzucił się w tył i zakrzyknął:
- Niechże go kule biją! Na Boga! mości panowie! patrzcie!
- Co się stało? -pytali pułkownicy otwierając oczy.
- Patrzcie! patrzcie! - wołał Wołodyjowski ukazując palcem uśpioną postać.
Jeńcy zwrócili wzrok we wskazanym kierunku i zdumienie odbiło się na wszystkich twarzach:
pod burką i w czapce pana Zagłoby spał snem sprawiedliwego pan Roch Kowalski, Zagłoby zaś
nie było na wozie.
- Umknął, jak mi Bóg miły! - mówił zdumiony Mirski oglądając się na wszystkie strony,
jakby oczom własnym jeszcze nie wierzył.
- To kuty frant! Niech go kaduk! - zakrzyknÄ…Å‚ Stankiewicz.
- Zdjął hełm i żółtą opończę z tego kpa i umknął na jego własnym koniu !
- Jako w wodę wpadł!
- A zapowiedział, że się fortelem wydostanie.
- Tyle go będą widzieli!
- Mości panowie! - mówił z uniesieniem Wołodyjowski - nie znacie jeszcze tego człeka, a
ja już wam dziś przysięgnę, że on i nas jeszcze wydostanie. Nie wiem jak, kiedy, jakim
sposobem, ale przysięgnę!
- Dalibóg! oczom się wierzyć nie chce - mówił Stanisław Skrzetuski.
Wtem żołnierze spostrzegli, co się stało. Uczynił się między nimi gwar. Jedni przez
drugich biegli do wozu i wybałuszali oczy na widok swego komendanta przybranego w
wielbłądzią burkę, w rysi kołpaczek i uśpionego głęboko.
Wachmistrz począł go szarpać bez ceremonii.