- Skocz no który do komendanta - rzekł wachmistrz - powiedz mu, że szkapy ledwie nogi
ciągną, a wozowe ustały.
Jeden z żołnierzy wyruszył naprzód, ale po godzinie wrócił sam.
- Komendanta ani śladu, ani popiołu - rzekł. - Musiał z milę naprzód wyjechać.
Źołnierze poczęli mruczeć z nieukontentowaniem.
- Dobrze mu, bo się przez dzień wyspał i teraz na wozie - a ty się, człeku, kołacz po
nocy ostatnim tchem końskim i swoim.
- Toć tu karczma o dwie staje - mówił ten sam żołnierz, który jeździł naprzód - myślałem,
że go tam znajdę, ale gdzie tam!... Słuchałem, czy konia nie usłyszę... Nic nie słychać.
Diabli wiedzą, gdzie zajechał.
- Staniem tam i tak! - rzekł wachmistrz. - Trzeba szkapom wytchnąć.
Jakoż zatrzymali wóz przed karczemką. Źołnierze pozłazili z koni i jedni poszli kołatać
do drzwi, drudzy odpasywali wiązki siana wiszące za kulbakami, aby konie choć z rąk
pokarmić.
Jeńcy na wozie rozbudzili się, gdy ruch wozu ustał.
- A gdzie to jedziemy? - pytał stary pan Stankiewicz.
- Po nocy nie mogę rozeznać - odparł Wołodyjowski - zwłaszcza że nie na Upitę jedziemy.
- Wszakże to do Briż na Upitę z Kiejdan się jedzie? - spytał Jan Skrzetuski.
- Tak jest. Ale w Upicie stoi moja chorągiew, o którą książę, widać, obawiał się, by nie
oponowała, więc kazał inną drogą jechać. Zaraz za Kiejdanami wykręciliśmy do Dalnowa i
Kroków, stamtąd pojedziemy pewnie na Bejsagołę i Szawle. Trochę to z drogi, ale przez to
Upita i Poniewież zostaną na prawo. Po drodze nie ma tam żadnych chorągwi, bo wszystkie,
co były, ściągnięto ku Kiejdanom, aby je mieć pod ręką.
- A pan Zagłoba -rzekł Stanisław Skrzetuski - śpi smaczno i chrapie, zamiast o fortelach
myśleć, jak to sobie obiecywał.
- Niech śpi... Zmorzyła go, widać, rozmowa z tym głupim komendantem, do którego
krewieństwa się przyznawał. Widać chciał go sobie skaptować, ale to na nic. Kto dla
ojczyzny Radziwiłła nie opuścił, ten go pewnie dla dalekiego krewnego nie opuści.
- Zali oni naprawdę są krewni? - zapytał Oskierko.
- Oni? Tacy oni krewni jak ja z waćpanem - odpowiedział Wołodyjowski - gdyż co pan
Zagłoba mówił o wspólności klejnotu, to i to nieprawda, bo ja wiem dobrze, że jego
klejnot woła się Wczele.
- A gdzie to pan Kowalski?
- Musi być przy ludziach albo w karczmie.
- Chciałbym go prosić, by mi pozwolił na konia którego żołnierskiego siąść - mówił Mirski
- bo mi kości zdrętwiały.
- Na to się pewnie nie zgodzi - odparł Stankiewicz - bo noc ciemna, łatwo by szkapie
ostrogi dać i czmychnąć. Kto by tam i dogonił!
- Dam mu kawalerski parol, że nie będę ucieczki tentował, zresztą już i świtać zapewne