lektory on-line

Chłopi - Władysław Reymont - Strona 194

— Wiesz, a Nastusia to prosto od rozumu odchodzi, że i Szymek wróci…
— Czemuż to? — Błysnęła ślepiami srogo, po matczynemu.
— I… nic… A to me znowuj kulas rozbolał… — zająkał strachliwie. — Cichoj, ścierwy — rzucił patykiem w sień na rozgdakane kwoki.
Niby to rozcierał nogę bolącą, a pokornie zaglądał w jej twarz dziwnie omroczałą.
— Kaj to matka?
— Na plebanię poszli… Jaguś, o Nastce to mi się ino tak wypsnęło…
— Głupi, myśli, co o tym nikto nie wie! Pobierą się i tyla…
— A bo to matka pozwoleństwo dadzą, kiej Nastuś ma jeno morgę?
— Pytał się będzie, to nie pozwolą. Hale, lata już parob ma, to i rozum swój powinien mieć, bych wiedzieć, co i jak…
— A ma, Jaguś, ma, i kiej się uweźmie i pójdzie udry na udry, to i matki nie posłucha, na złość się ożeni, swój gront odbierze i na swoim postawi.
— Pleć, kiej ci ciepło, pleć, bych cię jeno matka nie posłyszeli!
Markotność ją przejęła. Jakże! taka Nastka, a i to zabiega o chłopa, i to ma swoje radoście, a drugie dzieuchy to samo. Wściekną się chyba dzisiaj, boć do każdej ktosik powróci, do każdej.
— Prawda, dyć wszystkie powrócą… — Porwała ją nagła, niecierpliwa radość, że porzuciła wystraszonego Jędrzycha i skwapnie poniesła się do chałupy szykować i robić porządki na przyjęcie, jak i drugie, i czekać gorączkowo powracających, jak i cała wieś w tej chwili.
Zwijała się tęgo, jaże przyśpiewując z radości a z utęsknieniem, i nie raz jeden wybiegała patrzeć na drogi, kaj i wszystkie wisiały oczyma.
— Kogo to wyglądacie? — zagadnął ją ktosik niespodzianie.
Jakby ją kto przez ciemię zdzielił, zbladła, ręce jej opadły kieby te skrzydła przetrącone i serce zadygotało z żałości.
Prawda, na kogoż to czeka? przeciek nikomu do niej nieśpieszno, przeciek na wszystkim świecie sama jest jako ten kołek!… — Tyle co może Antek!… — dodała trwożnie.
— Antek! — wyszeptała cichuśko, serce jej wezbrało westchnieniem i przypominki przewiały przez pamięć kiej te mgły nikłe i kiej sen cudny, ale dawno już śniony. — Może i wróci! — dumała.
…Choć kowal jeszcze wczoraj upewniał, że go z drugimi z kreminału nie puszczą, że na długie lata tam pozostanie.
— A może go i puszczą! — Przywtórzyła głośniej, jakby już wychodząc myślą i oczekiwaniem naprzeciw, ale bez radości, bez uniesienia i z jakąś przyczajoną w sercu trwożną niechęcią.
— A niech se wróci! co mi tam z niego! — ciepnęła się niecierpliwie.
Stary jął cosik bełkotać…
Zadem się odwróciła od niego z obmierzłości, nie podając jeść, choć wiedziała, że o to skamle po swojemu.
— Byś już raz zdechł! — rozsrożyła się nagle i aby go stracić z oczu, na ganek znowu poszła.
Kijanki trzepały nad stawem i kajś niekaj pod drzewami czerwieniły się kobiety pierące. Suchy, leciuśki wiater ledwie co tykał wierzb zielonych, że zatrzęchły się niekiedy. Słońce co ino miało się wyłupać zza białych chmur, że już polśniewały kałuże i po gładzi stawu tańcowały złotawe migoty. Deszczowe mgły już opadły, że z szarych, kamiennych płotów wynosiły się coraz barzej na jaśnię powietrza rozkwitające sady, kieby te wielgachne snopy kwietne, wionące zapachami i pełne ptasich świegotów. Młyn turkotał ostro, a z kuźni rozlatywały się dżwiękliwe, przejmujące bicia młotów, zaś ludzkie głosy i cały ten rwetes przygotowań był jako to pszczelne brzęczenie wśród drzewin.
— A może go i obaczę! — dumała wystawiając twarz na wiater i na te rosy skapujące z obsychających kwiatów i liści.
— Jaguś, nie wyjdziecie to do roboty? — wrzasnęła Józka z podwórza.
Ani jej do głowy przyszło się opierać: zabrała motyczkę i zaraz poszła do kobiet. Odpadła ją moc i chęć sprzeciwu, a nawet rada poddała się przykazowi, któren ją wyrywał z myśleń i niepewności. Przejmowała ją jeno dziwna tęskność, że jaże łzy nabiegały do oczu, a dusza się kajściś rwała. Tak się przypięła do roboty, że komornice ostały daleko na zajdach, ale nie ustawała, nie zważając na Jagustynkowe przycinki ni widząc babich ślepiów, co ją obiegały cięgiem, kiej te psy przyczajone do kąśliwego chwytu.
Tylko niekiedy prostowała się nagle, jako ta grusza ociężała kwiatem prostuje się na miedzy pod tknięciem wiatru i chwieje się ździebko, i patrzy po świecie tysiącami oczu, i płacze białym, wonnym okwiatem po rozchwianych, zielonych zbożach, i może zimy srogie spomina…
Jaguś o Antku myślała niekiedy, a częściej Jasiowe oczy jarzące i Jasiowe wargi czerwone stawały w pamięci, i Jasiowy głos luby odzywał się w sercu tak słodko, jaże smutki pierzchały i pojaśniało w niej, że przygiąwszy się barzej nad zagonem, czepiła się całą mocą utęsknień tych wspominków. Naturę bowiem już taką miała, kieby te wiotkie trzmieliny czy chmiele dzikie, które zawdy czepić się muszą jakiej gałęzi lebo kole pnia wyniosłego owinąć — bych rosnąć mogły i kwitnąć, i żyć — zaś oderwane podpory i sobie ostawione, na pastwę złej przygodzie łacno idą.
A komornice, naszeptawszy się o niej do syta, że to ciepło już się zrobiło galante, pozrzucały z głów płachty i zapaski i wzięły raźniej pogwarzać, częściej się przeciągać, na połednie tęskliwie wyglądając…
— Kozłowa, wyższaście — to obaczcie, czy chłopów nie widać na topolowej?
— Ani widu, ani słychu! — odrzekła, próżno się na palcach wspinając.
— Gdzieby zaś tak rychło!… nie zdążą przed mrokiem… karwas drogi…
— I pięć karczmów na rozjazdach! — zakpiła po swojemu Jagustynka.
— Chudziaki, biedota, kaj im tam karczmy będą w głowie!
— Wymizerowali się tylachna czasu, nacierzpieli…
— Taka im była krzywda, że się w cieple wyspali i najedli po grdykę…
— Juści, tyle tej dobroci zażyły, co te karmiki na pokrzywach z plewami.
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional