zupełnie jak moje, a ja właśnie po babce urodę odziedziczyłem.
- No, to się w drodze wywiedziemy... Mamy czas!
- W drodze? - rzekł Zagłoba.
I wielki ciężar spadł mu z piersi. Odsapnął jak miech i zaraz nabrał fantazji.
- Panie Michale -szepnął - nie mówiłem ci, że nam szyi nie utną?
Tymczasem wyszli na dziedziniec zamkowy. Noc już zapadła zupełna. Tu i owdzie tylko
płonęły czerwone pochodnie lub migotały latarki rzucając niepewne blaski na grupy
żołnierzy konnych i pieszych rozmaitej broni. Cały dziedziniec zatłoczony był wojskiem.
Gotowano się widocznie do pochodu, bo wszędy znać było ruch wielki. Tu i owdzie w
ciemnościach majaczyły włócznie i rury muszkietów, kopyta końskie szczękały po bruku;
pojedynczy jeźdźcy przebiegali pomiędzy chorągwiami; zapewne byli to oficerowie rozwożący
rozkazy.
Kowalski zatrzymał konwój i więźniów przed ogromnym wozem drabiniastym zaprzężonym we
cztery konie.
- Siadajcie, waszmościowie! - rzekł.
- Tu już ktoś siedzi - rzekł gramoląc się Zagłoba. - A nasze łuby?
- Łuby są pod słomą - odrzekł Kowalski - prędzej! prędzej!
- A kto tu siedzi? -pytał Zagłoba wpatrując się w ciemne postacie wyciągnięte na słomie.
- Mirski, Stankiewicz, Oskierko! - ozwały się głosy.
- Wołodyjowski, Jan Skrzetuski, Stanisław Skrzetuski, Zagłoba! -odpowiedzieli nasi
rycerze.
- Czołem ! czołem !
- Czołem! W zacnej kompanii pojedziem. A gdzie nas wiozą, nie wiecie waszmościowie?
- Jedziecie waszmościowie do Birż! - rzekł Kowalski.
To powiedziawszy dał rozkaz. Konwój pięćdziesięciu dragonów otoczył wóz i ruszyli.
Więźniowie poczęli rozmawiać z cicha.
- Szwedom nas wydadzą! - rzekł Mirski. - Tegom się spodziewał.
- Wolę siedzieć między nieprzyjaciółmi niż między zdrajcami! - odpowiedział Stankiewicz.
- A ja bym wolał kulą w łeb! - zawołał Wołodyjowski - niż siedzieć z założonymi rękami w
czasie takiej wojny nieszczęsnej.
- Nie bluźń, panie Michale - odpowiedział Zagłoba - bo z woza, byle pora sposobna
przyszła, możesz dać nura, z Birż także, a z kulą we łbie ciężko uciekać. Ale ja
wiedziałem z góry, że się na to ten zdrajca nie ośmieli.
- Radziwiłł by się nie miał na co ośmielić! - rzekł Mirski. - Widać, żeś waść z daleka
przyjechał i że jego nie znasz. Komu on zemstę poprzysięże, ten jakoby był już w grobie,
a nie pamiętam przykładu, żeby komu najmniejszą krzywdę odpuścił.
- A tak i nie śmiał na mnie podnieść ręki! - odpowiedział Zagłoba. - Kto wie, czy nie
mnie i waszmościowie szyje zawdzięczacie.
- A to jakim sposobem?