lektory on-line

Krzyżacy - Strona 170

poprzednio. Zbyszko odetchnął. Przypuszczał wprawdzie, że to samo "dziwo" obeszło go, a
teraz zbliża się z przodu. Ale to wolał. Chwycił wygodnie widły, podniósł się cicho i
czekał.
Wtem nad głową usłyszał szum sosen, na twarzy uczuł silny powiew, ciągnący od strony
błota, a jednocześnie do jego nozdrzy doleciał swąd niedźwiedzi.
Nie było teraz najmniejszej wątpliwości: szedł miś! Zbyszko jednej chwili przestał się
bać i pochyliwszy głowę, wytężył wzrok i słuchał. Kroki zbliżały się ciężkie, wyraźne,
swąd czynił się ostrzejszy; wkrótce dało się słyszeć sapanie i pomruk. "Byle nie szło
dwóch!" - pomyślał Zbyszko. Ale w tej chwili zobaczył przed sobą wielki i ciemny kształt
zwierzęcia, które idąc z wiatrem, do ostatniej chwili nie mogło go zwietrzyć, tym
bardziej że zajmował je zapach rozsmarowanego po pniach miodu.
- Bywaj, dziadku! - zawołał Zbyszko, wysuwając się spod sosny.
Niedźwiedź ryknął krótko, jakby przerażony niespodzianym zjawiskiem, lecz był już zbyt
blisko, aby mógł ratować się ucieczką, więc w jednej chwili podniósł się na zadnie łapy,
rozwarłszy przednie jak do uścisku. Tego właśnie czekał Zbyszko;
zebrał się w sobie, skoczył jak błyskawica i całą siłą potężnych ramion oraz własnego
ciężaru wbił widły w piersi zwierza.
Cały bór zatrząsł się teraz od przeraźliwego ryku. Niedźwiedź chwycił łapami widły,
pragnąc je wyrwać, ale zadziory przy ostrzach wstrzymały, więc poczuwszy ból, zagrzmiał
jeszcze straszliwiej. Chcąc dosięgnąć Zbyszka, wsparł się na widłach i wbił je w siebie
mocniej. Zbyszko, nie wiedząc, czy ostrza weszły dość głęboko, nie puszczał rękojeści.
Człowiek i zwierz poczęli się szarpać i szamotać. Bór trząsł się wciąż od ryku, w którym
brzmiała wściekłość i rozpacz.
Zbyszko nie mógł się jąć topora, nie wbiwszy poprzednio drugiego, zaostrzonego końca
wideł w ziemię, niedźwiedź zaś, chwyciwszy za osadę łapami, miotał nią i Zbyszkiem, jakby
rozumiejąc, o co chodzi, i -mimo bólu, który sprawiało mu każde poruszenie utkwionych
głęboko ostrzy, nie dając się "podeprzeć". W ten sposób straszna walka przedłużała się -
i Zbyszko zrozumiał, że siły jego w końcu wyczerpią się. Mógł także upaść, a wówczas
byłby zginął, więc zebrał się w sobie, wytężył ramiona, rozstawił nogi, wygiął grzbiet
jak tuk, by się nie przewrócić na wznak, i począł powtarzać przez zaciśnięte zęby:
- Moja śmierć albo twoja!...
I chwycił go wreszcie taki gniew, taka zawziętość, że istotnie wolałby był w tej chwili
sam zginąć niż bestię puścić. Wreszcie, zawadziwszy nogą o korzeń sosny, zachwiał się i
byłby padł, gdyby nie to, że w tej chwili stanęła przy nim jakaś ciemna postać - i drugie
widły "podparły" bestię, a jednocześnie głos jakiś zawołał mu nagle tuż nad uchem:
- Toporem!...
Zbyszko w uniesieniu walki ani na jedno mgnienie oka nie zastanowił się, skąd mu
niespodziewana pomoc nadeszła, natomiast chwycił topór i ciął strasznie. Trzasnęły teraz
widły złamane ciężarem i ostatnią konwulsją zwierza - ów zaś zwalił się jakby piorunem
Nasi Partnerzy/Sponsorzy: Wartościowe Virtualmedia strony internetowe, Portal farmeceutyczny najlepszy i polecany portal farmaceutyczny,
Opinie o ośrodkach nauki jazy www.naukaprawojazdy.pl, Sprawdzony email marketing, Alfabud, Najlepsze okna drewniane Warszawa w Warszawie.

Valid XHTML 1.0 Transitional