Lecz widocznie, jak zdawało się obecnym, pamiętał hetman, że to ostatnia uczta przed
straszną wojną, w której się losy olbrzymich państw rozstrzygną, bo nie miał w twarzy
spokoju. Udawał uśmiech i wesołość, a tak wyglądał, jakby paliła go gorączka. Czasami
widoczna chmura osiadała mu na groźnym czole i siedzący bliżej mogli dostrzec, że czoło
to było gęsto kroplami potu okryte; czasem wzrok jego biegał szybko po zebranych twarzach
i zatrzymywał się badawczo na obliczach rożnych pułkowników; to znów marszczył nagle lwie
brwi jakby go boleści przeszywały lub jakby ta czy owa twarz budziła w nim gniew. I
dziwna rzecz, że dygnitarze siedzący obok księcia, jako: posłowie, ksiądz biskup
Parczewski, ksiądz Białozór, pan Komorowski, pan Mierzejewski, pan Hlebowicz, pan
wojewoda wendeński i inni, również byli roztargnieni i niespokojni. Dwa ramiona
olbrzymiej podkowy brzmiały już wesołą rozmową i zwykłym gwarem przy ucztach, a szczyt
jej milczał posępnie lub szeptał rzadkie słowa, lub zamieniał roztargnione i jakoby
trwożne spojrzenia.
Ale nie było w tym nic dziwnego, bo niżej siedzieli pułkownicy i rycerze, którym bliska
wojna co najwięcej śmiercią groziła. Łatwiejże polec w wojnie niż dźwigać
odpowiedzialność za nią na ramionach. Nie zatroszczy się dusza żołnierska, gdy odkupiwszy
krwią grzechy leci z pola ku niebu -ten tylko schyla ciężko głowę, ten rozprawia w duszy
z Bogiem i sumieniem, kto w wilię dnia stanowczego nie wie, jaki puchar poda jutro
ojczyźnie do wypicia.
Tak też i tłomaczono sobie na niższych końcach niepokój księcia.
- Zawsze on taki przed każdą wojną, że z własną duszą gada - mówił stary pułkownik
Stankiewicz do Zagłoby - ale im posępniejszy, tym gorzej dla nieprzyjaciół, bo w dzień
bitwy będzie wesół z pewnością.
- Toć i lew przed walką pomrukuje-odparł Zagłoba - żeby w sobie tym większą abominację
przeciw nieprzyjacielowi zbudzić, co zaś do wielkich wojowników, każdy ma swój obyczaj.
Hannibal podobno kości rzucał, Scipio Africanus rytmy recytował, pan Koniecpolski,
ojciec, o białogłowach zawsze rozmawiał, a ja rad snu przed bitwą przez jaką godzinę
zażywam, chociaż i od kielicha z dobrymi przyjaciołmi nie stronię.
- Obaczcie, waćpanowie, że to i ksiądz biskup Parczewski blady jak karta papieru! - rzekł
Stanisław Skrzetuski.
- Bo za kalwińskim stołem siedzi i snadnie coś nieczystego w potrawach połknąć może -
wyjaśnił cichym głosem Zagłoba. - Do trunków, powiadają starzy ludzie, nie ma licho
przystępu, i te wszędy pić możesz, ale jadła, a szczególniej zupy, trzeba się wystrzegać.
Tak było i w Krymie za czasów, gdym tam w niewoli siedział. Tatarscy mułłowie, czyli
księża, umieli baraninę z czosnkiem tak przyrządzać, że kto pokosztował, zaraz od wiary
gotów był odstąpić i ich szelmowskiego proroka przyjąć.
Tu Zagłoba zniżył głos jeszcze bardziej:
- Nie na kontempt księciu panu to mówię, ale radzę waćpanom jadło przeżegnać, bo
strzeżonego Pan Bóg strzeże.