?Ej, ty! Oleńka! ej, ty!..."
Nieraz pan Andrzej wściekał się na siebie za swoje dawne postępki, że miewał ochotę kazać
się ludziom własnym rozciągnąć i sto bizunów wyliczyć, ale nigdy nie wpadł w taki gniew
jak teraz, gdy ją znów ujrzał po długim niewidzeniu, cudniejszą jeszcze niż zwykle,
cudniejszą nawet, niż sobie wyobrażał. W tej chwili chciałby się pastwić nad sobą, ale że
był między ludźmi, w dostojnym towarzystwie, więc tylko zęby zaciskał i jakoby chcąc
sobie umyślnie jeszcze większy ból zadać, powtarzał w duchu:
?Dobrze ci tak, kpie! Dobrze ci!"
Tymczasem dźwięki kapeli umilkły znowu i zamiast nich usłyszał pan Andrzej głos hetmana:
- Chodź za mną!
Kmicic zbudził się jakby ze snu.
Książę zeszedł ze wzniesienia i wmieszał się między gości. Na twarzy miał uśmiech łagodny
i dobrotliwy, który zdawał się jeszcze podnosić majestat jego postaci. Był to ten sam
wspaniały pan, który czasu swego przyjmując królowę Marię Ludwikę w Nieporęcie dziwił,
zdumiewał i gasił dworaków francuskich nie tylko przepychem, ale i dwornością swych
obyczajów; ten sam, o którym z takim uwielbieniem pisał Jan Laboureur w relacji ze swej
podróży. Teraz więc zatrzymywał się co chwila przy poważniejszych matronach, przy
zacniejszej szlachcie i pułkownikach, mając dla każdego z gości jakieś łaskawe słowo,
dziwiąc obecnych swą pamięcią i jednając w mgnieniu oka wszystkie serca. Oczy obecnych
biegały za nim, gdzie się tylko poruszył, on zaś z wolna zbliżył się do pana miecznika
rosieńskiego Billewicza i rzekł:
- Dziękuję ci, stary przyjacielu, żeś przybył, chociaż miałbym się prawo i gniewać. Nie o
sto mil Billewicze od Kiejdan, a z ciebie rara avispod moim dachem.
- Wasza książęca mość - odpowiedział pan miecznik kłaniając się nisko
- krzywdę ojczyźnie czyni, kto waszej książęcej mości czas zabiera.
- A ja już myślałem się zemścić i najechać cię w Billewiczach, a przecie myślę, że
przyjąłbyś wdzięcznie starego kompana obozowego?
Słysząc to pan miecznik aż zarumienił się ze szczęścia, a książę mówił dalej :
- Jeno czasu, czasu zawsze nie staje!... Ale jak krewniaczkÄ™, wnuczkÄ™ nieboszczyka pana
Herakliusza, będziesz za mąż wydawał, to już na weselisko koniecznie zjadę, bom wam to
obydwom powinien.
- Dajże Boże dziewce jak najprędzej ! - zawołał pan miecznik.
- Tymczasem przedstawiam ci pana Kmicica, chorążego orszańskiego, z tych Kmiciców, co to
Kiszkom, a przez Kiszków i Radziwiłłom krewni. Musiałeś to nazwisko od Herakliusza
słyszeć, bo on Kmiciców jak braci kochał...
- Czołem, czołem! -powtórzył pan miecznik, któremu zaimponowała nieco wielkość rodu
młodego kawalera głoszona przez samego Radziwiłła.
- Witam pana miecznika dobrodzieja i służbie się jego polecam - rzekł śmiało i nie bez
pewnej dumy pan Andrzej. - Pan pułkownik Herakliusz był mi ojcem i dobrodziejem, a choć